Stukając i wykańczając swoją pracę, otrzymałem linka do tekstu Macieja Bitnera o wyższości nacjonalizacji systemu bankowego nad programami pomocowymi służącymi dotowaniu banków. Czytamy, że „W obu przypadkach bowiem mamy do czynienia z konfiskatą własności na masową skalę, ale nacjonalizacja banków da szybszy efekt i może pociągnąć za sobą jakąś głębszą reformę.”
Nacjonalizacja banków da szybszy efekt, ale jaki efekt? Efekt sprawnego i szybkiego zniszczenia resztek mechanizmu konkurencji między instytucjami finansowymi?
Nacjonalizacja na pewno pociągnie za sobą jakąś głębszą reformę, ale jaką reformę? Nie sądzę, że by była to reforma wolnorynkowa, skoro jeśli ona byłaby celem, to żadnej nacjonalizacji przeprowadzać nie trzeba.
Analogicznie można by rozumować w przypadku wszystkich innych dotowanych branż. Weźmy sobie na przykład rolnictwo. Czy naprawdę dopłaty są dużo gorszym rozwiązaniem niż nacjonalizacja ziemi i całego rolnictwa? A przecież nacjonalizacja ziemi da szybszy efekt i pociągnie za sobą jakąś głębszą reformę, czyż nie?
Programy pomocowe są wysoce nieefektywne i niszczą sprawne funkcjonowanie mechanizmu rynkowego. Ale cały czas mamy dalej mechanizm rynkowy. Mimo że banki dostają dotacje, cały czas dobrze prosperujące przedsiębiorstwo bierze kredyt w zależności od oczekiwanej zdolności kredytowej. W momencie nacjonalizacji sektora bankowego przestaje to grać jakąkolwiek rolę, a kredyty będą przyznawane znajomym królika. Perfekcyjne biurokratyczne zarządzanie dyrektywami, a nie ekonomiczną kalkulacją, wyprze jakąkolwiek sensowną wycenę rynkową. Także zdecydowanie nacjonalizacja to najgorsze co nas może spotkać.
Nie zmienia to oczywiście faktu, że programy pomocowe, jeśli bedą odpowiednio duże (a takie są), de facto poprowadzą do tego samego co nacjonalizacja (i na to obecnie wygląda).
Problem w tym, że mechanizmy rynkowe zawiodły. Jim Rogers pozwoliłby bankom upaść, żeby ich aktywa trafiły z rąk niekompetentnych do kompetentnych. Brzmi sensownie. Ale skoro teraz trafią do kompetentnych, to jakim cudem wcześniej znalazły się w rękach tych niekompetentnych? Przecież amerykańskie banki na masową skalę uczestniczyły w kredytowo-nieruchomościowo-sekurytyzacyjnej bańce spekulacyjnej, na masową skalę retuszowały swoje wskaźniki płynności, przerabiając aktywa hipoteczne na „papiery dłużne”. Banki i inne instytucje finansowe serio traktowały rekomendacje skompromitowanych teraz agencji ratingowych. System zawiódł. Zawiódł nie tylko nadzór, nie tylko banki centralne, ale zawiódł, przepraszam za wyrażenie, system korporacyjny, w którym naczelną zasadą jest to, co Buffett określa jako „imperatyw instytucjonalny” – zasadę, że dobre jest wszystko to, co robią inni. Zarządy banków wymknęły się akcjonariuszom spod kontroli.
Nacjonalizacja jest zła, bo owszem, państwowe jest złe. Ale o ile lepsze jest – w tym konkretnym przypadku – prywatne? Skąd wziąć uczciwych zarządzających, myślących w perspektywie dłuższej od najbliższego bonusa rocznego? Skoro prywatny właściciel dąży do alokacji aktywów banku przynoszącej największe zyski to gdzie są, ja się pytam, te zyski – bo ja widzę gigantyczne straty.
Trzeba przemyśleć działanie całego systemu. I nie wiem, czy nacjonalizacja nie jest jednak jakimś sposobem, żeby przed przebudowaniem tego domu ugasić jego pożar.
Witam, pierwszy raz się tutaj wpisuję ale czytam ten blog od początku. Jestem z wykształcenia fizykiem i patrzę na rzeczywistość w sposób zmanieryzowany przez tę dziedzinę wiedzy.
Mogę czegoś nie rozumieć, ale wydaje mi się, że mechanizmy rynkowe działają zawsze. Nawet w głębokim komunizmie będą działać. Właśnie dlatego jest to takie niebezpieczne, gdy ktoś stara się im przeczyć. Gdyby w komunizmie przestały działać mechanizmy rynkowe, faktycznie komunizm mógłby okazać się wybawieniem dla człowieka, który z natury jest leniwy. Rzeczywistość jest jednak inna niż wyobrażają sobie komuniści/socjaliści. Oni nie zmieniają rzeczywistości (zasad rządzących wszechświatem) swoimi regulacjami. Zasady pozostają bez zmian. Tak rozumiem mechanizmy rynkowe, jest to to samo co niezmienne zasady. To co robią wszelkiej maści komuniści-socjaliści-demokraci to nakładanie dodatkowych więzów. Bardzo skomplikowany w swojej naturze układ będący gospodarką (którego nikt nigdy nie zdoła opisać równaniami [ a nawet gdyby opisał, nic by mu to nie dało 😉 ] ) jest wypychany ze stanu równowagi (optymalny dla niego z założenia) i ustawiany w pozycji niezrównoważonej gdzie nie tylko obserwujemy olbrzymie dodatkowe koszty (straty energii, entropię) ale także jest niesprawiedliwy w głęboko ludzkim znaczeniu. Myślę, że dla libertarianina głównym powodem niezrozumienia przedstawionego tutaj dylematu jest fakt, że nie można ocenić, które z tych rozwiązań jest bardziej „ekonomiczne” – po prostu w moim mniemaniu żadne nie jest ekonomiczne.
Dla konserwatysty natomiast jest to zwyczajnie niesprawiedliwe.
Na marginesie – moze pilnujmy sie przed uzywaniem okreslenia „mechanizmy rynkowe”? Dla mnie to nie niewinny skrot myslowy, to utrwalanie blednych skojarzen, zgodnie z ktorymi rynek to deterministyczny uklad bodzcow, ktory mozna zaplanowac i kontrolowac. Mowmy „dzialania rynkowe”, „procesy rynkowe”, „rozwiazania rynkowe”, ale nie mechanizmy! Rownie drazniace jest sformulowanie „wolna gra sil rynkowych” – ani to gra („grac w rynek” to probowali langisci), ani to sil (nikt tam sily wobec drugiego nie uzywa, to robia etatysci).
Pozdrowienia.
Oto dopiero „weryfikacja prawowierności” Pana Bitnera!!!;))))
Oczywiście, że nacjonalizacja jest najgorszym z możliwych rozwiązań. I to nie tylko dlatego, że narusza/eliminuje mechanizm rynkowy czy doprowadza do uznaniowości w przyznawaniu kredytów (czy innych produktów). Tak naprawdę ma ona inny cel i wcale nie uderza w rynek tak bezpośrednio, jak się wydaje. Rząd ma tu o wiele większą i dalekosiężna „inwencję”.
Otóż tzw. „nacjonalizacja” (w rzeczywistości jest to zaangażowanie kapitałowe państwa rzadko kiedy przekraczające 50% głosów na walnym (gdyż chodzi w znakomitej większości o spółki akcyjne) i prowadzi do o wiele grożniejszych następstw. Pamiętajmy, że recesja się skończy. A udziały/akcje POZOSTANĄ w rękach państwa. Co to oznacza? Otóż to, że spółki publiczne (z natury o rozproszonym akcjonariacie) staną się łupem kolejnych rządów i ich totumfackich. Co prawda chodzi raczej tylko o kilka czy kilkadziesiąt blue chipów, ale to łakomy kąsek!
Dlatego ta „nacjonalizacja” nie ma wiele wspólnego z doświadczeniami z upaństwawianiem przedsiębiorstw. To po prostu rodzaj……akumulacji pierwotnej, aby znów latami „prywatyzować”;))))
Ad Thome
Komentarz znacznie, znacznie lepszy od mojego wpisu.
[…] Posted by Maciej Bitner on marzec 06, 2009 Bez kategorii Czuję się zmuszony odpowiedzieć na polemikę Mateusza Machaja, powstałą w związku z moim wpisem, sugerującym, że rozsądnie przeprowadzona […]