A kto by się martwił zwykłymi ludźmi?

Posted by Stanisław Kwiatkowski on marzec 30, 2012
Stanisław Kwiatkowski

Zgadnijcie, drodzy Czytelnicy, kto nabył 61% emisji długu USA z roku 2011. Macie jeden strzał.

Odpowiedź, to oczywiście bank centralny USA, czyli Fed.

Na powyższym wykresie widać wzrost zaangażowania Fedu w zakup kolejnych emisji amerykańskich obligacji skarbowych. Świeżo drukowane pieniądze idą prosto do budżetu pobudzając wzrost cen. Inflacja mierzona CPI osiągnęła w zeszłym roku 3.1%, czyli przekroczyła nieformalny cel inflacyjny, który określa się zwykle jako zawierający się pomiędzy 1.7% a 2%.

Dodatkowo, Bernanke na początku roku ogłosił oficjalny cel inflacyjny w wysokości 2%. Bezpiecznie, u góry nieformalnego zakresu.

Warto tu zauważyć, że tak liczona inflacja może być nieco myląca. Wiele razy sami doświadczamy tego, że w gazetach można przeczytać o niskiej inflacji, podczas gdy stan portfela po codziennych zakupach mówi nam co innego. Wynika to z kompozycji koszyka dóbr, których ceny zbiera się do pomiaru CPI. Dlatego American Institute for Economic Research liczy Everyday Price Index, wskaźnik cen codziennych. Wyłącza z koszyka duże wydatki, takie jak zakup domu, samochodu czy elektroniki. Uwzględnia on wydatki na jedzenie, ubrania, środki czystości, paliwo, energię itp. Dlatego jest szczególnie dobrą miarą spadku siły nabywczej pieniędzy posiadanych przez ludzi uboższych, którzy bardzo rzadko dokonują dużych zakupów.

Tak liczony wskaźnik wzrostu cen wyniósł w 2011 roku 7.8%, przeszło 2 razy więcej, niż wskaźnik CPI. Inflacyjny reżim pustego pieniądza, w którym Fed może sobie pozwolić na zakup 61% emisji długu USA netto, ukarał najuboższych przeszło 2 razy bardziej, niż bogatszych, których portfele odczuwają korzyści ze spadku cen nieruchomości czy elektroniki. To kolejny przykład na to, jak pusty pieniądz niesprawiedliwie zwiększa nierówności pomiędzy bogatszymi i biedniejszymi. Jak widać na poniższym wykresie, jeśli spojrzeć na ostatnie 12 lat, biedniejsi muszą za te same dobra zapłacić prawie 60% więcej, podczas gdy bogatsi za swój koszyk dóbr płacą tylko nieco ponad 30% więcej.

Ale chwileczkę – skoro cel inflacyjny został przekroczony, a bezrobocie nadal jest na zbyt wysokim poziomie, to może jednak coś jest nie tak z pomysłem ratowania gospodarki przez dodruk pieniądza? Cóż, Ben Bernanke tak nie uważa. Powiedział niedawno, że chyba, może, prawdopodbnie, raczej, problemem jest zbyt niski popyt zagregowany, a nie czynniki strukturalne (chociaż w gruncie rzeczy nie wiadomo), więc Fed będzie kontynuuował drukowanie, żeby popyt ten wzmocnić. Pomimo, że jak dotąd to nie działało. Ale sytuacja jest skomplikowana.

A co ze zwykłymi ludźmi? Zapytajmy Bena:

Modele mówią, że mamy się nimi chwilowo nie przejmować. Trzeba zacisnąć zęby. W końcu to dla ich dobra.

EDIT: Warto o tym przypominać lewicującym znajomym. Finansowanie państwa dobrobytu wymaga deficytów budżetowych. Deficyty potrzebują taniego finansowania. Tanie finansowanie może zapewnić tylko bank centralny, któremu trzeba pozwolić na emisję papierowego pieniądza. Ta z kolei wywoła inflacje uderzającą najbardziej w ubogich, dla których państwo dobrobytu miało zostać finansowane. Koło się zamyka.

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Twitter
  • del.icio.us
  • Google Bookmarks
  • Digg

Tags: , , , ,

8 komentarzy to A kto by się martwił zwykłymi ludźmi?

  • Dopóki druk nie przekłada się na kryzys dolara – maszynka będzie się kręcić. Problem zacząłby się, gdyby waluta, w której np. Chiny mają gigantyczne rezerwy, zaczęłaby się ostro dewaluować wskutek druku. Wtedy na linii Pekin-Waszyngton może mocno zaiskrzyć…

  • Czy są przez kogoś podawane, a jeśli tak to gdzie znaleźć tego typ”niezależne” wskaźniki dla Polski?

  • No ja jestem lewakiem i jestem przeciwko przywilejom dla bogatych czyli przeciw rezerwie cząstkowej, osobowości prawnej i własności intelektualnej. Zamiast burżuazyjnych sztuczek finansowych lepiej opodatkować i nacjonalizować. Sam Rothbard był za nacjonalziacją przecież.

  • @Cokeman
    A ja jestem przeciwko wszelkim przywilejom. Rząd we współpracy z systemem bankowym trudzi się, by okradać ludzi tak, by tego nie zauważyli a my mamy powiedzieć: „widzimy, że próbujecie nas okradać. Po co się tak męczycie? Powiedzcie co chcecie zabrać a my wam to sami oddamy”?
    Jeżeli rolnik zmaga się z plagą myszy wyjadających zgromadzone ziarno to zalecasz mu otwieranie drzwi spichlerza na oścież?

  • Po pierwsze, FED nie skupuje obligacji bezpośrednio od Treasury, więc mówienie, że finansuje deficyt, jest błędem merytorycznym. Skupuje je na rynku wtórnym, co oznacza, że zasila konta banków komercyjnych dodatkowymi rezerwami. Te rezerwy nie przekładają się automatycznie na wzrost akcji kredytowej.

    Po drugie, po takiej poważnej instytucji oczekiwałbym jakiejś analizy poszczególnych składników wzrostu cen – czy rzeczywiście wynika to ze zwiększonej akcji kredytowej banków, czy może ze wzrostu cen paliw?

  • @PanItal

    Fed (pisany wielką literą na początku, a potem małymi, to nie jest skrót) kupuje obligacje w następujący sposób:

    Federal Open Market Committee ustala docelowe stopy procentowe.
    Open Market Desk ustala – w porozumieniu z Treasury – ile obligacji trzeba kupić, żeby utrzymać wielkość rezerw i płynność zgodną z celem FOMC.
    OMD zgłasza to z wyprzedzeniem do 21 (obecnie) Primary Dealers, którzy albo posiadają obligacje i zgłaszają swoje oferty na zaspokojenie popytu OMD, albo na poczet zgłoszonego przez OMD zapotrzebowania biorą udział w aukcji Treasury, nabywają obligacje i następnie odsprzedają je OMD – czyli Fedowi.

    Fed faktycznie nie kupuje obligacji bezpośrednio. Ma od tego pośredników,, przez których z łatwością obchodzi sekcję 14 Federal Reserve Act zabraniającą bezpośredniego nabywania papierów dłużnych emitowanych bądź gwarantowanych w 100 procentach przez rząd.

    W ten sposób Fed przekazuje pieniądze do budżetu, pieniądze te są następnie wydawane i podbijają ceny produktów, usług i pracy nabywanej przez rząd. O tym mechaniźmie generowania inflacji pisałem, nie o inflacji tworzonej przez system kredytowy. O nie przekładaniu się wzrostu rezerw na wzrost akcji kredytowej pisaliśmy wiele razy.

    Co do dekompozycji wzrostu CPI na poszczególne ceny, to oczywiście możemy to zrobić. Jednak austriacy zgadzają się w tym jednym aspekcie z monetarystycznym dictum Friedmana: Inflacja jest zawsze i wyłącznie zjawiskiem pieniężnym. Wzrost ceny paliwa przy braku manipulacji pieniądzem powinien wywrzeć presję na spadek innych cen.

    (Abstrahuję tu od technicznych aspektów konstrukcji CPI, to temat na długą analizę, nie na wpis blogowy)

  • Pozwolę sobie na zwrócenie uwagi, szczególnie przez Stanisława Kwiatkowskiego na moją propozycję.
    Polega ona na likwidacji obligacji skarbów państw.
    Czy nie lepiej dla gospodarki byłoby bezpośrednie przekazanie przez emitentów znanych powszechnie kwot, bezpośrednio do budżetu państw?
    Efekt ten sam, ale nie rośnie zadłużenie publiczne i nie rośnie obciążenie podatników kosztami obsługi zadłużenia publicznego.

    Ostatecznie to nie forma własności emitenta nadmiernej ilości pieniędzy decyduje o odpowiedzi gospodarki, ale ilość wprowadzonych do obiegu pieniędzy w stosunku do PKB.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*