Co dalej z kryzysem? cz. IV

Posted by Mateusz Benedyk on styczeń 09, 2013
Mateusz Benedyk

Polska

Po raz pierwszy od 2009 r. media mówią o kryzysie, stagnacji, recesji i podobnych, nieprzyjemnych zjawiskach w Polsce. Zwykle to spowolnienie gospodarcze w strefie euro obarcza się odpowiedzialnością za nie najlepszą kondycję nadwiślańskich przedsiębiorstw. To spowolnienie nie przeszkadza jednak rozwijać się takim krajom jak Estonia czy Łotwa. W państwach tych udział eksportu do państw UE w PKB jest większy niż w przypadku Polski (65% w Estonii, 38% na Łotwie, 35% w Polsce), co raczej sugerowałoby, że te gospodarki powinny być bardziej wrażliwe na zmiany koniunktury w państwach starej Unii. Dlaczego zatem ciemne chmury zbierają się akurat nad polską gospodarką?

Odpowiedzi na to pytanie należy szukać w zmianach dynamiki ekspansji kredytowej i wydatków publicznych w RP. Żeby lepiej zrozumieć obecną sytuację, należałoby cofnąć się do wydarzeń z okresu wybuchu kryzysu finansowego, a może nawet nieco wcześniejszych.

Między 2002 a 2006 r. mieliśmy do czynienie z ekspansją kredytową, która przejawiała się w mniej więcej 15-20% rocznych przyrostach M1[1]. Następnie w 2006 i 2007 ta ekspansja przyspieszyła i M1 rósł już prawie w tempie 30% rocznie. Napędzana świeżym kredytem gospodarka notowała oszałamiające wzrosty PKB i zatrudnienia. Ekspansja ta jednak gwałtownie wyhamowała w 2008 r., a rok 2009 zapisał się bardzo wolnym, około 5% przyrostem zasobów pieniężnych. To ozdrowieńcze wyhamowanie ekspansji kredytu, dzięki któremu można było ujawnić błędne inwestycje z okresu boomu, nie trwało jednak długo. Aktywna polityka pieniężna sprawiła, że już w 2010 r. podaż pieniądza rosła ponownie w dwucyfrowym tempie. Jednocześnie polski rząd, przygotowując sobie betonowe i asfaltowe pomniki z okazji Euro 2012, znacznie zwiększył wydatki na publiczne inwestycje. Tym samym proces restrukturyzacji w polskiej gospodarce został przerwany. Zasoby z przedsięwzięć zyskownych jedynie dzięki polityce banku centralnego nie zostały przeniesione tam, gdzie życzyliby sobie tego konsumenci, ale tam, gdzie zechciała je widzieć Rada Ministrów.

Na szczęście NBP dał polskiej gospodarce szansę na dokończenie rozpoczętych w 2009 r. procesów. Od 2011 r. dynamika akcji kredytowej wyraźnie zmalała, a w ciągu ostatnich miesięcy roczne przyrosty M1 wahają się pomiędzy 0 a 5%. Już obecnie proces spowolnienia akcji kredytowej trwa dłużej niż w 2009 r., można się zatem spodziewać, że przyniesie bardziej trwałe rezultaty. Rekordowa liczba ogłoszonych upadłości przedsiębiorstw, o której łatwo usłyszeć w mediach, to jeden z symptomów trwającej restrukturyzacji. Jednocześnie polskie władze zmniejszyły tempo wzrostu wydatków, dzięki czemu wskaźnik wydatki publiczne/PKB zaczął w Polsce powoli spadać (z ponad 45% w 2010 r. do nieco ponad 43% w roku minionym). Tym samym sektor prywatny w odrobinę mniejszym stopniu musi konkurować o czynniki produkcji z władzą, a wycena tych czynników lepiej oddaje przewidywania przedsiębiorców co do potrzeb konsumentów. Dodać także można, że niski wzrost podaży pieniądza spowodował wyraźne ograniczenie wskaźnika inflacji.

Rodzi się oczywiście pytanie, jak długo ta restrukturyzacja potrwa oraz co mogłoby ją przyspieszyć lub co w dokończeniu takiego procesu przeszkadza. Wśród różnych projektów realizowanych w ramach polityki gospodarczej polskiego rządu można wskazać na dwa, które pomagają w uporządkowaniu polskiej gospodarki. Po pierwsze, konsekwentnie co roku Ministerstwo Skarbu Państwa sprzedaje udziały w około 100 spółkach[2]. Tym samym dokonuje się oceny procesów produkcyjnych pod względem ich rentowności, a nie politycznej atrakcyjności. Po drugie, pojawiają się pewne nieśmiałe symptomy deregulacji np. w obszarze rynku pracy. Choć szumnie zapowiadana akcja otwarcia dostępu do różnych zawodów dość mocno się wlecze, to jednak istnieją widoki na rychłe uchwalenie pierwszej z ustaw obniżającej bariery wejścia do pewnych zawodów. To z kolei rodzi nadzieję na lepszą, bardziej zgodną z preferencjami konsumentów, alokację środków produkcji.

Te dwie jasno świecące na polskim niebie gwiazdy mogą jednak zostać wchłonięte przez czyhające na każdym kroku czarne dziury fiskusa, biurokracji i interwencjonizmu. W ramach konsolidacji finansów publicznych po kryzysowych hulankach rząd postanowił niestety podnieść lub stworzyć szereg podatków (VAT, akcyzy, składka rentowa, podatek od wydobycia miedzi itp.), zniechęcając właścicieli czynników produkcji do ich produktywnego wykorzystania. Do tego jak co roku podniesiono w Polsce płacę minimalną, utrudniając tysiącom osób znalezienie pracy i zdobycie zawodowych kwalifikacji. W obliczu pogarszających się danych o wzroście PKB rząd postanowił do tego aktywnie zaangażować się w inwestycje państwowych spółek. Minister Budzanowski już chyba widzi ulice swojego imienia na wzór tych Eugeniusza Kwiatkowskiego. W wywiadach prasowych snuje bowiem wizje „bałtyckiego okręgu przemysłowego”, gdzie państwowe spółki będą wprowadzać polską gospodarkę w nową, świetlaną erę[3]. Kiedy podobne pomysły przedstawiał kilka miesięcy wcześniej Leszek Miller, było to poniekąd zrozumiałe (bo niby co innego ma proponować socjaldemokrata), a przez swoją niedorzeczność i anachronizm nawet zabawne. Kiedy tę wizję przedstawia jednak rząd, który dotychczas nie bał się prywatyzować, to człowiekowi mogą przejść po plecach ciarki.

To, niestety, nie koniec. Polskie państwo postanowiło dokonać także własnego „bailoutu” — ratuje przed bankructwem Polimex-Mostostal. Wsparło finansowo także własną spółkę — LOT. Polityczna kontrola inwestycji to kiepski pomysł, który tylko utrudni i przedłuży potrzebne polskiej gospodarce procesy dostosowawcze. Jedyną chyba dobrą wiadomością w tym względzie jest informacja, że finansowanie tworzonej właśnie spółki Inwestycje Polskie, która ma wspierać te wiekopomne plany, będzie polegało głównie na sprzedaży przez państwo udziałów w takich firmach jak PGE, PKOBP czy PZU.

Polska gospodarka ma szansę na wejście na ścieżkę stabilnego i zrównoważonego, a nie opartego na iluzji taniego kredytu, rozwoju gospodarczego. Żeby tak się stało, polskie państwo musi przyspieszyć procesy deregulacyjne i myśleć o sposobach obniżania wydatków publicznych zamiast podnosić podatki i łudzić ludzi wizją udanych państwowych inwestycji. Niestety, trudno być hurraoptymistą, gdy słyszy się kolejne pomysły na rozwój autorstwa rządzących nami polityków.

 


[1] Jeśli dobrze rozumiem ten dokument, to środki na wszelkiego rodzaju rachunkach oszczędnościowych są zaliczane do środków na depozytach bieżących, zatem do M1. Taka konstrukcja sprawia, że M1 wydaje mi się miarą podobną do TMS (konstruowanego przez austriaków), tym samym jest użyteczna jako zmienna obrazująca dynamikę akcji kredytowej.

[2] Część z tych prywatyzacji jest lekko naciągana — przybiera postać komunalizacji lub sprzedaży udziałów spółkom, które też należą do Skarbu Państwa. Pomimo tego spora część z tych 100 spółek naprawdę staje się prywatna. Ponadto polskie państwo konsekwentnie pozbywa się ziemi rolnej, choć w obecnym tempie proces ten zajmie chyba jeszcze jakieś 30 lat.

[3] Czytając ten sam wywiad, można się przekonać, że ministrowi Budzanowskiemu doskonale znana jest koncepcja Kirznerowskiego procesu odkrywania czystego przedsiębiorczego zysku: „Stąd pomysł ściślejszej współpracy sektora chemicznego i rafinerii. Przyszedł mi do głowy, kiedy analizowałem ujemny bilans polskiego handlu zagranicznego w zakresie produktów petrochemicznych. Dziś przekracza 7 mld euro, ale cały czas się pogłębia. Nie widzę powodów, dla których nowe potrzebne linie technologiczne nie miałyby powstać w Polsce, zmniejszając konieczność importu półproduktów dla zakładów chemicznych. Jednocześnie w Gdańsku mamy wiele atutów, które można wykorzystać. Po pierwsze, mamy wolny, przygotowany obszar inwestycyjny na terenie rafinerii Lotosu – miejsce na potężny plac budowy. Po drugie, po zakończeniu Programu 10+ spółka dysponuje jedną z najnowocześniejszych instalacji rafineryjnych w Europie, która będzie dostarczać wsad do petrochemii. W końcu mamy dostęp do morza, a w niedługim czasie także nowe magazyny na ropę i substancje chemiczne w ramach realizowanego przez PERN terminalu w Gdańsku”.

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Twitter
  • del.icio.us
  • Google Bookmarks
  • Digg

Tags: , , , ,

6 komentarzy to Co dalej z kryzysem? cz. IV

  • Czyżby Mateusz przespał ostatnie cięcia stóp procentowych przez RPP i zapowiedzi kolejnych? Ani wzmianki o tym, a raczej będzie to miało niebagatelny wpływ na M1..

  • uwaga techniczna – wykresy proponuję wrzucać w formacie PNG, bo kompresja JPG kiepsko wpływa na ich estetyczny wygląd 🙂

  • Odniosę się tylko do pierwszego paragrafu. Polska, Estonia i Łotwa w latach 2009-2012 notowały stopy wzrostu odpowiednio: (PL: 1,8%; 3,8%; 3,8%; 2%), (EE: −14,3%; 2,3%; 7,6%, 1,2%) i (LV: −17,7%; −0,3%; 5,5%; 2,1%). Jak łatwo sobie policzyć zestawienie jest wyjątkowo niekorzystne dla Estonii i Łotwy – skąd więc stwierdzenie, że kryzys nie przeszkadza rozwijać się akurat tym dwóm krajom?
    Trudno też szukać odpowiedzi na postawione w pierwszym paragrafie pytanie (dlaczego u nas jest źle, a w Estonii/Łotwie dobrze), przedstawiając dane dotyczące tylko polskiej gospodarki. Wręcz narzuca się pytanie a jak kształtowało się M1 w innych krajach?

    Nie chcę przez to bronić polityki naszego rządu, ale cała „analiza” sprawia wrażenie tendencyjnej i pisanej na kolanie.

  • Dlaczego Estonia i Łotwa?
    Np. dlatego: „Europejski Bank Odbudowy i Rozwoju obniżył prognozę wzrostu PKB Polski w 2013 r. do 1,5 proc. w ujęciu rocznym z 2,2 proc. prognozowanych w październiku […] Bank podniósł natomiast prognozy dla państw bałtyckich. Liderami wzrostu w regionie ośmiu państw Europy centralnej i republik bałtyckich w latach 2012-13 będą Łotwa i Estonia.” http://www.dmafs.pl/research/komentarz_walutowy/?ID=14513
    W pierwszej części powyższego cyklu linkowałem do analizy sytuacji monetarnej Estonii, nie chciałem się powtarzać.

  • Powtórzę raz jeszcze stwierdzenie, że „kryzys/spowolnienie nie przeszkadza rozwijać się takim krajom jak Estonia i Łotwa” jest w świetle danych dotyczących wzrostu PKB po prostu nieprawdziwe. Kryzys nie zaczął się w 2012, a tym bardziej w 2013…
    Korzystając z danych EBOiR, na które się powołujesz, i uwzględniając korzystne dla krajów bałtyckich prognozy dotyczące bieżącego roku, można policzyć, że Polska, Łotwa i Estonia osiągnęły/osiągną w latach 2009-2013 łączny realny wzrost odpowiednio (około): 14%; -6,6%; 2,3%. Więcej(!), ani Łotwa ani Estonia nie osiągnęły w 2012 roku poziomu PKB sprzed 2009, a tej pierwszej nie uda się to nawet do końca obecnego roku.

  • Nie da się jednak ukryć, że kryzys nie daje się we znaki z taką samą intensywnością od upadku Lehman Brothers. 2012 rok dla strefy euro był gorszy niż 2011 czy 2010 – po 2 latach przerwy wróciła tam recesja. Pomimo tego państwa bardziej „uzależnione” od handlu zagranicznego miały zapewne lepszy wzrost w 2012 r.(wg Eurostatu Łotwa 4,3%, Estonia 2,5%, Polska 2,4%) i mają lepsze prognozy na 2013 r. (odpowiednio 3,6%, 3,1%, 1,8%). Przykro mi, ale dalej nie widzę błędu w moim rozumowaniu.

Skomentuj Krzysiek Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*