Tymi słowami zaczyna się wywiad, którego udzielił w czwartek Dziennikowi prezes BZ WBK Mateusz Morawiecki. Warto przyjrzeć się przyczynom czarnego scenariusza dla sektora bankowego, na które wskazuje człowiek stojący na czele jednego z najdynamiczniej rozwijających się polski banków.
Morawiecki mówi o na trzech głównych czynnikach, które spowodują drastyczne pogorszenie wyników sektora bankowego, który w minionym roku wyniósł ok. 15 mld zł. Po pierwsze kłopoty z płynnością, spowodowane światowym kryzysem płynności i deprecjacją złotówki, wymusiły na bankach „wojnę depozytową”, która sprowadziła marżę odsetkową netto w okolice zera. Innym słowy banki prawie wcale nie zarabiają na kredytach, z powodu bardzo wysokiego kosztu pozyskania środków na ich sfinansowanie. Po drugie międzynarodowe instytucje finansowe szacują, że rezerwy na niespłacone kredyty, które będą musiały zostać utworzone w tym roku, wyniosą między 2 a 3 procent księgi kredytów, czyli ok. 12-18 mld zł. Po trzecie ogromnym obciążeniem dla banków stały się transakcje przy obsłudze kredytów walutowych zawierane z bankami zagranicznymi – wedle Morawieckiego będą kosztować one sektor w tym roku od 1 do 1,5 mld zł.
Uszczuplenie kapitałów przyczyni się do dalszego ograniczania akcji kredytowej, ze względu na konieczność utrzymania współczynnika wypłacalności. Mimo że prezes WBK nie dostrzega jeszcze trudności ze spłatą kredytów hipotecznych, wskazuje na inne symptomy pogarszającej się sytuacji – rośnie niespłacone zadłużenie na kartach kredytowych i pojawiają się problemy ze spłatą drobniejszych pożyczek. Wskazuje też, że drastycznie spadł popyt na kredyty inwestycyjne.
Morawiecki nie waha się apelować do rządu o pomoc dla sektora bankowego. Proponuje maksymalne ograniczenia wysokości oprocentowania depozytów, pomoc NBP lub EBC w zakupie franków, obniżenie stopy depozytowej NBP do zera i gwarancje rządowe dla kredytów obrotowych. Wszystko to doraźnie może pomóc sektorowi bankowemu, ale zasieje ziarna pokusy nadużycia, z których wyrośnie kolejny kryzys. Nie trzeba dodawać, że na ewentualnej pomocy skorzystają banki relatywnie najsłabsze i/lub te, które najagresywniej pożyczały w czasie boomu.