Mateusz Benedyk

Czy Top Gear przyjedzie do Polski?

Posted by Mateusz Benedyk on lipiec 18, 2013
Mateusz Benedyk / 7 komentarzy

W najnowszym odcinku (wyemitowanym w Wielkiej Brytanii w niedzielę – 14 VII) popularnego programu motoryzacyjnego „Top Gear” panowie Clarkson, May i Hammond podróżowali po Hiszpanii. Okazało się, że Hiszpania jest obecnie idealnym miejscem do nagrywania programów o samochodach. Liczne autostrady świecą pustkami, więc spokojnie można rozwijać dużą prędkość. Ponadto te puste autostrady zbudowano m.in. w górach, co sprawia, że pokonywanie niełatwych technicznie zakrętów, idealnych do testowania jakości pojazdu, można połączyć z podziwianiem wspaniałych widoków, dobrze sprzedających się w telewizji.

Puste autostrady (czasami prowadzące donikąd) to nie jedyna atrakcja Hiszpanii z punktu widzenia fanów motoryzacji. Okazuje się, że można tam także znaleźć nieczynne lotnisko (wybudowano je kilka lat temu, szybko jednak zbankrutowało). Względnie nowy i nieużywany pas startowy to świetne miejsce np. na testowanie prędkości, z czego brytyjskie trio dziennikarzy skrzętnie skorzystało.

Kolejnym elementem hiszpańskiego krajobrazu są dzisiaj całe miasta bądź dzielnice pełne nowych domów, w których nikt nie mieszka. Zamiast wydawać pieniądze na hotel można sobie spokojnie przekimać w opuszczonym, acz komfortowym budynku. Do tego, jako że w całych dzielnicach nie widać żywej duszy, można sobie łatwo zbudować własny tor uliczny i poćwiczyć na nim wykręcanie dobrych czasów.

To, że Hiszpania może być uznana za Mekkę dla twórców i fanów programów motoryzacyjnych, mieszkańcy Półwyspu Iberyjskiego zawdzięczają dwóm elementom: ogromnej ilości inwestycji publicznych współfinansowanych przez Unię Europejską oraz bańce na rynku nieruchomości wywołanej przez politykę pieniężną Europejskiego Banku Centralnego. Wbrew uczonym twierdzeniom keynesowskich ekonomistów inwestycje publiczne nie bardzo przełożyły się mnożnikowo na wzrost gospodarczy. Od kilku lat Hiszpania jest pogrążona w kryzysie i wydaje się, że dużo z publicznych pieniędzy wyrzucono po prostu w błoto. Nie dziwi to ludzi, którzy znają Misesowską krytykę socjalizmu – urzędnicy nie mogą stosować kalkulacji ekonomicznej, więc działają po omacku i okazuje się często, że ich projekty to co najwyżej betonowe pomniki władzy, przy otwarciu których politycy mogą się pokazać w mediach w pozytywnym kontekście. Polityka taniego kredytu kończy się zaś błędnymi inwestycjami – powstają dobra, na które tak naprawdę nie ma popytu. W takiej sytuacji jednym pocieszeniem pozostaje fakt, że przynajmniej fani motoryzacji potrafią jakoś wykorzystać ten bałagan.

Obrazki z Hiszpanii nie nastrajają optymizmem w Polsce. Polski rząd właśnie ogłosił plany nowelizacji budżetu, które sprowadzają się w dużej części do podwyższenia deficytu budżetowego. Zamiast zdecydować się na drastyczne ograniczenie wydatków publicznych, rząd postanowił ograniczyć wydatki jedynie kosmetycznie. Jak podkreśla minister Rostowski, priorytetem rządu są inwestycje infrastrukturalne i żadna krzywda im się nie stanie. Dlaczego? Bo one zapewniają rozwój gospodarczy.

Jak można zauważyć na powyższym wykresie (zaczerpniętym z rządowego Programu Konwergencji), Polska w ostatnich latach na takich inwestycjach nie oszczędzała. Można się dziwić, że nie przeżywamy obecnie wspaniałego wzrostu gospodarczego, który miały przynieść nam kolejne kilometry autostrad, dróg ekspresowych czy lotniska i stadiony. Można wręcz podsunąć heretycką myśl – może zasoby zużyte na te inwestycje pozostawione w gestii sektora prywatnego znalazłyby lepsze zastosowanie…

Minister Rostowski jednocześnie chętnie karci NBP, który prowadzi rzekomo zbyt restrykcyjną politykę pieniężną, hamując rozwój kraju nad Wisłą. Trzeba przyznać, że od połowy 2011 do połowy 2013 r. podaż pieniądza w Polsce przyrastała bardzo wolno. Dzięki temu możemy się cieszyć najniższą od lat inflacją. Jednocześnie ujawniono błędne inwestycje będące efektem poprzedniej ekspansji kredytowej (np. związane z budownictwem) i rozpoczął się proces restrukturyzacji gospodarki w stronę bardziej zrównoważonego rozwoju, który może się obyć bez sztucznie zaniżonych stóp procentowych. Wydaje się, że skala błędnych inwestycji w Polsce nie dorównała na szczęście tej hiszpańskiej i uniknęliśmy tak silnego kryzysu.

Niestety, wygląda na to, że ostatnie działania NBP odniosły pewien skutek i, jak pokazuje poniższy wykres (dane NBP), podaż pieniądza w Polsce znów rośnie dość szybko. Może to oczywiście oznaczać kolejną ekspansją kredytową, powodującą błędne inwestycje.

Kiedy Polska wchodziła do Unii Europejskiej, to Hiszpanię przedstawiano jako przykład udanej transformacji gospodarczej – z peryferyjnego kraju unijne pieniądze rzekomo stworzyły kwitnącą i nowoczesną gospodarkę. W rzeczywistości Hiszpanie żyli iluzją – wydatki na publiczne inwestycje wliczają się do PKB i przez to statystyki wyglądają lepiej, ale takie wydatki (oderwane od kalkulacji ekonomicznej) to marnotrawstwo zasobów, którymi sektor prywatny mógłby gospodarować oszczędniej. Iluzję tę podtrzymywał EBC, pozwalając na ogromny wzrost akcji kredytowej w Hiszpanii. Zdaniem rządzących Polską powinniśmy iść właśnie taką drogą – tanim kredytem finansować polityczne pomniki. I wysłać zaproszenie do producentów „Top Gear”. No cóż, to przynajmniej dobra wiadomość dla fanów brytyjskiego programu.

Tags: , , , , , , , , , , , ,

Właściciele ostatniej instancji, cz. III

Posted by Mateusz Benedyk on kwiecień 25, 2013
Mateusz Benedyk / 4 komentarze

Ponad rok temu narzekaliśmy (cz. I, cz. II), że kolejne interwencje banków centralnych coraz bardziej podmywają rynkowe mechanizmy wyceny papierów wartościowych, którymi handluje się na rynkach finansowych. W skrócie – zamiast pożyczać bankom komercyjnym, które mogą przedstawić dobre zabezpieczenie, w kryzysowych sytuacjach, banki centralne stały się ważnym elementem rynków finansowych, wpływając systematycznie na wycenę coraz to większej liczby aktywów. Okazuje się, że w wielu państwach centralni planiści bankowości chcą pójść krok dalej i zaczęli lub chcą zacząć skup akcji przedsiębiorstw.

Jak donosi niedawny raport Royal Bank of Scotland, duża część banków centralnych nie widzi niczego złego w kupowaniu udziałów w przedsiębiorstwach. Szwajcarski i czeski bank centralny kupiły już tyle akcji, że stanowią one 10% ich rezerw. Akcje posiadają także Bank Japonii czy Bank Izraela. Chociaż banki te kupują raczej akcje przedsiębiorstw z innych państw, to nie można nazwać tego inaczej niż częściową nacjonalizacją wybranych przedsiębiorstw. Miejmy nadzieję, że te socjalistyczne zapędy to chwilowa moda, która przeminie razem z kryzysem. Może to jednak być o tyle utrudnione, że systematyczne manipulowanie rynkowej wyceny aktywów przez władze monetarne przeszkadza w wychodzeniu z gospodarczych trudności.

Kurczenie się bilansu EBC w ostatnich miesiącach nieco rozmyło moje obawy o realność zaistnienia gospodarki sterowanej centralnie przez zarządzających walutami, przez co przychylałem się do poglądu, że gigantyczne interwencje to tylko kryzysowa anomalia. Skłonność banków centralnych do kupowania akcji przekonała mnie jednak do tymczasowego poparcia tezy wyrażonej w poniższym filmiku.

Tags: ,

Bitcoin – zwycięzca kryzysu?

Posted by Mateusz Benedyk on marzec 29, 2013
Mateusz Benedyk / 15 komentarzy

Jednym z głównych beneficjentów zamieszania związanego z grabieżą depozytów bankowych na Cyprze okazali się posiadacze Bitcoinów, których wartość silnie wzrosła w ostatnich dniach. Dlaczego tak się dzieje? Łatwo to zrozumieć po spojrzeniu na obrazek poniżej i zapoznaniu się z komentarzem posiadacza zilustrowanego konta bankowego.

bitcoin

Komentarz posiadacza konta:

Większość środków na naszym cypryjskim koncie jest zablokowana. Ponad 700 000 wywłaszczonych euro zostanie przeznaczone na spłatę długu publicznego. Prawdopodobnie odzyskamy około 20% tej kwoty w ciągu 6-7 lat.

Nie jestem rosyjskim oligarchą – a jedynie właścicielem średniej wielkości europejskiej firmy IT. Tysiące innych firm na Cyprze jest w podobnej sytuacji. Firma została zrujnowana. Wszyscy cypryjscy pracownicy zostaną zwolnieni. Przenosimy się do małego państwa na Karaibach, gdzie władze mają więcej szacunku dla naszej własności. Rozważamy także używanie Bitcoinów przy płaceniu wynagrodzeń i dla rozliczeń z partnerami biznesowymi.

Temat Bitcoina poruszałem już pobieżnie w jednym z wcześniejszych wpisów. Jako że sprawa ta jest ostatnio wyjątkowo nośna medialnie i rozpala umysły entuzjastów ekonomii, to spróbuję pokrótce odpowiedzieć na kilka pytań dotyczących Bitcoinów, w rozważaniu których może nam pomóc ekonomia.

Czy Bitcoin to pieniądz?

Bitcoin nie jest jak na razie pieniądzem sensu stricto, tzn. nie jest powszechnie akceptowanym środkiem wymiany. Kiedy pójdziemy do pierwszego z brzegu sklepu, to nie będziemy mogli zapłacić za zakupy Bitcoinami. Nawet przy zakupach w internecie możliwość zapłaty Bitcoinem należy do rzadkich przypadków. Np. choć Instytutowi Misesa można przekazać darowiznę używając Bitcoinów, to nie można nimi płacić w sklepie internetowym tejże instytucji. Lista podmiotów akceptujących Bitcoiny wedle mojej wiedzy systematycznie rośnie, jednak ciągle jest to środek wymiany o dość wąskim zastosowaniu. Oczywiście nie jest wykluczone, że w przyszłości Bitcoin stanie się pieniądzem. Na razie nie osiągnął jednak jeszcze tego etapu. Jest po prostu środkiem wymiany o dość wąskiej liczbie zastosowań.

Jakie są związki Bitcoina z innymi walutami?

Bitcoin nie jest związany ścisłym parytetem z jakąkolwiek współczesną walutą. Nie może być zatem uznawany za substytut jakiegoś innego pieniądza – nie jest łatwo wymienialnym roszczeniem do określonej sumy jakiegoś pustego pieniądza. Kursy wymiany Bitcoina na dolara czy złotego zmieniają się z dnia na dzień, a nawet z minuty na minutę. Dzięki powstaniu specjalnych platform do wymiany Bitcoinów na pieniądze, to właśnie waluty są dobrem, które użytkownicy Bitcoina mogą nabyć najłatwiej. Nie oznacza to jednak, że wycena Bitcoina w jakiś fundamentalny sposób zależy od cen poszczególnych pustych pieniędzy. Spełnianie przez Bitcoina funkcji środka wymiany można także wyobrazić sobie w sytuacji nieistnienia tych innych pieniędzy. Jak już wyjaśniałem, Bitcoin spełnia teoremat regresji Misesa bez odwołania się do tego, że inne waluty, na które można wymieniać Bitcoina, kiedyś go spełniły.

Czy gospodarka, gdzie pieniądzem jest Bitcoin, mogłaby działać?

Jeśli wierzyć twórcom i specjalistom od informatyki, to zasób Bitcoinów w obiegu nie przekroczy nigdy pewnej granicy. Czy nie spowoduje to negatywnych konsekwencji dla systemu gospodarczego, w którym Bitcoin osiągnąłby status pieniądza? Nie wydaje się, żeby były tu jakiekolwiek powody do obaw. Absolutny zasób pieniądza nie jest zasadniczo ważny dla jego użyteczności  (poza skrajnymi przypadkami, kiedy mogą wystąpić trudności technologiczne – np. kiedy mielibyśmy 1 gram złota, który miałby obsłużyć wymiany całej ludności świata). Wbrew monetarystycznym mitom wzrost podaży pieniądza nie jest też potrzebny do wzrostu gospodarczego. Gospodarka światowa rozwijała się pod koniec XIX w. w bardzo dobrym tempie, pomimo że ilość pieniądza przyrastała niewiele, a ceny prawie w każdym roku spadały. Pewnym praktycznym problemem może być oczywiście wyrażanie i porównywanie cen w rodzaju: 0,0000304152 BTC. Podejrzewam jednak, że po prostu zostałaby tu spontanicznie przyjęta jakaś konwencja i tego typu cenę wyrażano by np. jako 3041,52.

Bitcoin ma jeszcze jedną dodatkową korzyść – pomaga ukryć dochody przed rządem. Jeśli ta cecha zostanie utrzymana, to państwo może mieć spore problemy ze ściąganiem należności podatkowych. To spowoduje, że państwa nie będzie stać na utrzymywanie rozbudowanego aparatu służącego ingerowaniu w życie obywateli, co tylko pomoże we wzroście dobrobytu. Oczywiście powyższe rozważania to spora futurologia – Bitcoin cały czas pieniądzem jeszcze nie jest. Nie ma jednak teoretycznych przeszkód, żeby taki status osiągnął i żeby było to korzystne dla gospodarki[1].

Lepszy pieniądz: Bitcoin czy złoto?

W kręgach wolnościowych istnieje całkiem uzasadniony sentyment do systemu pieniądza kruszcowego, zwłaszcza złotego. Niestety, świat, w którym na zakupy idziemy z garścią złotych monet, wydaje się dzisiaj nie do osiągnięcia. Świat, gdzie za chleb płacimy w Bitcoinach, także wydaje się odległy, choć, biorąc pod uwagę ostatni wzrost popularności cyfrowej waluty, nieco bliższy.

Ekonomia nie może nam niestety powiedzieć, co będzie lepszym środkiem wymiany – złoto czy Bitcoin. Oba dobra jako pieniądz byłyby pieniądzem towarowym, trudnym do zmanipulowania przez polityków. W rozważaniach o „wyższości” jednego dobra nad drugim musimy sięgnąć do czegoś, co Mises nazywa „tymologią”[2], czyli do naszego rozumienia otaczającego nas świata, umiejętności odróżniania czynników istotnie wpływających na przyszłe wydarzenia od tych mniej ważnych, jakimi muszą posługiwać się np. przedsiębiorcy przy szacowaniu popytu na swoje dobra.

Za takie tymologiczne zalety złota można by uznać jego rozpoznawalność i powszechność użycia, niezależność od infrastruktury elektronicznej. Z kolei Bitcoin to twór słabo zrozumiały dla przeciętnego użytkownika, do którego użycia trzeba specjalnych urządzeń elektronicznych. Do tego ciągle istnieje obawa o bezpieczeństwo informatycznej infrastruktury potrzebnej do funkcjonowania Bitcoina. Bitcoin daje jednak anonimowość i (jeżeli mamy odpowiednie urządzenia elektroniczne) łatwość dokonywania transakcji. Złoto trudniej transportować i trudniej schować przed rządem. Sądzę, że w najbliższych latach popularność Bitcoina będzie rosła ku rozpaczy ministrów finansów. Nie jestem jednak przekonany, czy na wolnym rynku pieniądza Bitcoin byłby w stanie wygrać konkurencję ze złotem.


[1] Osobnym problemem jest to, czy w przypadku Bitcoina moglibyśmy mieć do czynienia z bankowością z rezerwą cząstkową – czyli z emisją środków fiducjarnych – i co za tym idzie z cyklem koniunkturalnym. Nie bardzo widzę, jakie korzyści dla przeciętnego użytkownika Bitcoina miałoby korzystanie z jego substytutów, skoro już dziś posługiwanie się samymi Bitcoinami jest dość proste. Pozostawałbym więc sceptyczny wobec sukcesów bankierów w tworzeniu substytutów Bitcoina. Jeśli teoria cyklu koniunkturalnego Misesa jest poprawna, to oznaczałoby to, że gospodarka, gdzie jedynym pieniądzem jest Bitcoin, nie podlegałaby cyklom koniunkturalnym.

[2] Mises rozróżnienie na prakseologię i tymologię rozwija w Teorii a historii, tłum. G. Łuczkiewicz, Warszawa 2011.

Tags: , ,

Bankructwo Cypru – trzymajmy kciuki

Posted by Mateusz Benedyk on marzec 19, 2013
Mateusz Benedyk / 2 komentarze

Kolejne państwo strefy euro – Cypr – ma poważne problemy z obsługą długu publicznego i z kondycją sektora bankowego. Od kilku dni głośno dyskutuje się w kręgach finansowych, a ostatnio także w mediach, o szczegółach planu ratunkowego/rabunkowego dla tego wyspiarskiego państwa. Silny sprzeciw wywołał pomysł jednorazowego, drakońskiego w swym wymiarze, podatku od depozytów bankowych. Dzisiaj parlament Cypru ten projekt odrzucił. Powstaje pytanie – co innego może zrobić rząd cypryjski, jeśli chce zrównoważyć finanse kraju, a jednocześnie nie poddać się naciskowi innych europejskich państw, nalegających na konfiskatę depozytów.

Najprostszym rozwiązaniem wydaje się ogłoszenia bankructwa i zaprzestanie obsługi długu publicznego. Takie rozwiązanie niesie radykalne konsekwencje dla dalszej polityki gospodarczej Cypru i dla kondycji instytucji finansowych w tym państwie. Będę starał się dowieść, że pomimo różnych obaw warto pójść tą drogą.

Konsolidacja fiskalna
Według najnowszych danych cypryjskiego Ministerstwa Finansów konsolidacja fiskalna w tym państwie ma polegać na zamrożeniu nominalnych wydatków i zwiększeniu ucisku podatkowego przy spadającym PKB. Obrazuje to poniższa tabela (większy rozmiar po kliknięciu w obrazek).

Cypr

W najbliższych latach wpływy do budżetu mają wzrosnąć z 41% PKB do 45% w 2015 r., podczas gdy wydatki publiczne mają wahać się wokół 46% PKB. Długotrwałe zwiększanie presji podatkowej na społeczeństwo grozi wybuchem niepokojów społecznych podobnych do tych panujących w Grecji. Taka polityka skutecznie osłabia także szanse na rozwój gospodarczy (według rządowych prognoz wzrostu PKB można się spodziewać dopiero w 2015 r.).

Deficyt finansów publicznych planowany na ten rok to około 4% PKB. Tak się składa, że mniej więcej tyle wyniosą w tym roku koszty obsługi długu publicznego (w roku 2012 wyniosły one 3,65% PKB, a jako że dług ciągle rośnie, a PKB spada, to koszty obsługi długu mogą spokojnie przekroczyć 4% PKB). Zaprzestanie spłaty kuponów obligacji powinno zatem w przybliżeniu wystarczyć do zrównoważenia budżetu. Takie rozwiązanie niesie ze sobą szereg zalet.

Po pierwsze, jest to rozwiązanie łatwiejsze do zaakceptowanie przez obywateli niż ciągłe podnoszenie podatków i ograniczanie wydatków na cele socjalne. Ocenia się, że 45% cypryjskiego długu jest w rękach zagranicznych inwestorów. Trudno wyobrazić sobie sytuację, że wyjdą oni na ulicę, organizując strajki i demonstracje, podczas których w urzędy państwowe polecą koktajle Mołotowa. Trzeba oczywiście pomyśleć o reakcji i sytuacji cypryjskich inwestorów, ale tym zajmiemy się za chwilę.

Po drugie, cypryjski rząd na wiele lat skutecznie wyeliminuje się z rynków długu, co sprawi, że nie będzie miał innego wyjścia, jak tylko prowadzić politykę zrównoważonego budżetu. Wszelkie dodatkowe wpływy będzie mógł jedynie osiągać dzięki sprzedaży swoich aktywów, czyli prywatyzacji. Jako że zwiększanie opodatkowania wywołuje naturalne protesty, to cypryjscy politycy będą pod ciągłą presją do przeprowadzania reform stymulujących wzrost gospodarczy (szeroko rozumiana deregulacja i de(biurok)ratyzacja), jeśli chcą liczyć w przyszłości na wyższe wpływy podatkowe. Tym samym Cypr przez długie lata może stać się przykładem relatywnie wolnorynkowej gospodarki z niewielkim udziałem wydatków publicznych w PKB. Prywatyzacja, strukturalne reformy i obcięcie wydatków publicznych powinny wpłynąć ozdrowieńczo na cypryjską gospodarkę, która mogłaby się zacząć rozwijać znacznie szybciej niż w 2015 r.

Finansowy Armagedon?
Cypryjskie banki mocno ucierpiały na podobnej operacji (częściowym bankructwie) przeprowadzonej na greckim długu. To właśnie potrzeba ich rekapitalizacji jest oficjalnym powodem nakładania nowych podatków. Czy zatem bankructwo Cypru nie sprawi, że banki te zbankrutują, a obywatele Cypru stracą możliwość przeprowadzenia jakichkolwiek operacji finansowych? Taki czarny scenariusz jest możliwy, choć raczej nieprawdopodobny. Nie wszystkie banki muszą zostać na tyle dotknięte utratą obligacji cypryjskiego państwa, by zbankrutować. Aktywa cypryjskich banków to ponad 120 mld euro. Na bankructwie Cypru banki te straciłyby zapewne około 5% swoich aktywów. Jest całkiem możliwe, że podmioty posiadające lepsze aktywa będą w stanie zdobyć finansowanie i normalnie prowadzić działalność bankową. Gorsze banki mogą upaść, ale w pierwszej kolejności straty poniosą ich właściciele. Osoby mające depozyty mogą po likwidacji aktywów banku odzyskać całość lub znaczną część swoich pieniędzy. Przy scenariuszach proponowanych przez eurokratów wszyscy solidarnie wspierają akcjonariuszy banków. Przy proponowanym przeze mnie rozwiązaniu to właśnie przede wszystkim akcjonariusze podmiotów niepotrafiących utrzymać się na rynku ponoszą straty. Dość oczywiste wydaje mi się, które rozwiązanie jest łatwiejsze do zaakceptowania przez obywateli Cypru.

Ponadto na cypryjskim rynku mogą szybko pojawić się nowe podmioty (np. zagraniczne banki), jeśli popyt na usługi bankowe nie będzie mógł być zaspokojony przez ich dotychczasowych dostarczycieli. Cypr spore przychody czerpie z przyjazdów zagranicznych turystów, dlatego nawet w najczarniejszym scenariuszu bankowego Armagedonu dość szybko na wyspie powinien się pojawić świeży strumień euro.

Co z Unią Europejską i strefą euro?
Pozostaje jeszcze jeden problem – jak wytłumaczyć się z takiego kroku przed Brukselą i Europejskim Bankiem Centralnym? Cypr może się tu na szczęście powołać na precedens grecki. Skoro Grecja mogła sobie pozwolić na nieuregulowanie części długu – to dlaczego odmówić tego prawa Cyprowi, który z dobrodziejstw unijnej polityki gospodarczej korzysta krócej, przez co może jeszcze nie być tak stabilnym makroekonomicznie krajem, by poradzić sobie z wysokim długiem publicznym przy niesprzyjających warunkach gospodarczych w strefie euro?

Tags: , , , ,

EBC traci klientów

Posted by Mateusz Benedyk on styczeń 27, 2013
Mateusz Benedyk / 2 komentarze

Wspominałem niedawno, że mniej więcej od połowy 2012 r. EBC jest wyjątkowo mało aktywny, co widać choćby po stopniowo kurczącym się bilansie tej instytucji. Nie dość, że sam frankfurcki bank nie kupuje nowych papierów wartościowych, wtłaczając do systemu nowe rezerwy, to jednocześnie europejskie banki coraz rzadziej chcą korzystać z usług EBC. Jak widać na poniższym wykresie, banki od dobrych kilku miesięcy zmniejszają swoje zadłużenie w instytucji kierowanej przez Mario Draghiego. Ponadto EBC ogłosił ostatnio, że 278 banków chce przedterminowo spłacić 30 stycznia swoje zadłużenie w ramach trzyletnich LTRO, mimo że do wygaśnięcia tych pożyczek brakuje jeszcze dwóch lat. Poskutkuje to dalszym spadkiem poziomu pożyczek EBC o ponad 137 mld euro (tym samym bilans EBC skurczy się o prawie 5%, a poziom pożyczek dla europejskich banków stopnieje o ponad 10%).

Z podobną sytuacją mieliśmy już do czynienia w drugiej połowie 2010 i na początku 2011 r. Wtedy banki zmniejszyły swoje zobowiązania względem EBC do przedkryzysowych poziomów, a ówczesne władze monetarne postanowiły nawet podnieść stopy procentowe. Ów powrót do normalności okazał się jednak krótkotrwały i Mario Draghi zaczął swoje rządy w EBC od obniżek stóp procentowych i zaoferowania bankom nowych, bardzo długich pożyczek, które instytucje te mogły wykorzystać na zakup hiszpańskich i włoskich obligacji, których rentowność dość mocno wówczas wzrosła. Czy zatem obecny trend w stronę normalności okaże się trwały?

Tutaj trzeba chyba zwrócić uwagę na to, że trudno obecnie mówić o kondycji całego europejskiego sektora bankowego. Trafniejsze byłoby chyba mówienie o „systemie bankowym dwóch prędkości”. Z jednej strony mamy bowiem stabilizujące się systemy bankowe takich krajów jak Niemcy, Holandia czy Luksemburg (mających np. duże nadwyżki w systemie TARGET 2). Banki z tych państw są w na tyle dobrej kondycji, że mogą sobie pozwolić na działanie bez znacznego finansowania z EBC. Z drugiej strony, systemy bankowe Włoch czy Hiszpanii ciągle borykają się z nowymi trudnościami. Ostatnio dowiedzieliśmy się, że po raz kolejny wzrosła suma niespłacanych kredytów w Hiszpanii. We Włoszech podobny wskaźnik także wzrósł znacznie, bo aż o 16,7% w ciągu roku. Dlatego też nie powinniśmy się raczej spodziewać, żeby banki z tych państw chciały spłacać przedterminowo pożyczki od EBC.

Stawia to władze EBC w niezbyt komfortowej sytuacji. Możliwy bowiem jest następujący scenariusz. Banki będące w dobrej kondycji mogą rozpocząć zwiększanie akcji kredytowej, co poskutkuje wzrostem podaży pieniądza i wywoła presję na wzrost cen. Jednocześnie EBC nie będzie mógł podnieść wyraźnie stóp procentowych, żeby nie podnosić kosztów finansowania dla peryferyjnych banków. Nie będzie mógł także zmniejszyć znacznie sumy rezerw w systemie bankowym, dopóki hiszpańskie i włoskie banki nie spłacą trzyletnich LTRO (zapewne dopiero na przełomie 2014 i 2015 r.). Tym samym frankfurcka instytucja będzie miała mocno związane ręce, jeśli chodzi o skuteczne przeciwdziałanie inflacji.

Oczywiście, taki rozwój wypadków nie jest bynajmniej nieuchronny. Rozmiary ewentualnej ekspansji kredytowej w Niemczech i innych państwach mogą być na tyle niewielkie, że nie zagrożą celowi inflacyjnemu EBC. Nie da się jednak ukryć, że europejskiemu systemowi bankowemu do normalności i stabilności ciągle daleko, a zmniejszanie sumy pożyczek zaciąganych przez banki w EBC to objaw zdrowienia tylko części instytucji. Trwające już prawie 5 lat kolejne próby łagodzenia kryzysu w europejskim sektorze finansowym ciągle nie przynoszą bowiem oczekiwanych skutków. Nikt jednak nie chce zaprzestać tej bezsensownej reanimacji. Dlatego też EBC jeszcze długo nie będzie narzekał na brak klientów.

Tags: , , , , , ,