EBC traci klientów

Posted by Mateusz Benedyk on styczeń 27, 2013
Mateusz Benedyk / 2 komentarze

Wspominałem niedawno, że mniej więcej od połowy 2012 r. EBC jest wyjątkowo mało aktywny, co widać choćby po stopniowo kurczącym się bilansie tej instytucji. Nie dość, że sam frankfurcki bank nie kupuje nowych papierów wartościowych, wtłaczając do systemu nowe rezerwy, to jednocześnie europejskie banki coraz rzadziej chcą korzystać z usług EBC. Jak widać na poniższym wykresie, banki od dobrych kilku miesięcy zmniejszają swoje zadłużenie w instytucji kierowanej przez Mario Draghiego. Ponadto EBC ogłosił ostatnio, że 278 banków chce przedterminowo spłacić 30 stycznia swoje zadłużenie w ramach trzyletnich LTRO, mimo że do wygaśnięcia tych pożyczek brakuje jeszcze dwóch lat. Poskutkuje to dalszym spadkiem poziomu pożyczek EBC o ponad 137 mld euro (tym samym bilans EBC skurczy się o prawie 5%, a poziom pożyczek dla europejskich banków stopnieje o ponad 10%).

Z podobną sytuacją mieliśmy już do czynienia w drugiej połowie 2010 i na początku 2011 r. Wtedy banki zmniejszyły swoje zobowiązania względem EBC do przedkryzysowych poziomów, a ówczesne władze monetarne postanowiły nawet podnieść stopy procentowe. Ów powrót do normalności okazał się jednak krótkotrwały i Mario Draghi zaczął swoje rządy w EBC od obniżek stóp procentowych i zaoferowania bankom nowych, bardzo długich pożyczek, które instytucje te mogły wykorzystać na zakup hiszpańskich i włoskich obligacji, których rentowność dość mocno wówczas wzrosła. Czy zatem obecny trend w stronę normalności okaże się trwały?

Tutaj trzeba chyba zwrócić uwagę na to, że trudno obecnie mówić o kondycji całego europejskiego sektora bankowego. Trafniejsze byłoby chyba mówienie o „systemie bankowym dwóch prędkości”. Z jednej strony mamy bowiem stabilizujące się systemy bankowe takich krajów jak Niemcy, Holandia czy Luksemburg (mających np. duże nadwyżki w systemie TARGET 2). Banki z tych państw są w na tyle dobrej kondycji, że mogą sobie pozwolić na działanie bez znacznego finansowania z EBC. Z drugiej strony, systemy bankowe Włoch czy Hiszpanii ciągle borykają się z nowymi trudnościami. Ostatnio dowiedzieliśmy się, że po raz kolejny wzrosła suma niespłacanych kredytów w Hiszpanii. We Włoszech podobny wskaźnik także wzrósł znacznie, bo aż o 16,7% w ciągu roku. Dlatego też nie powinniśmy się raczej spodziewać, żeby banki z tych państw chciały spłacać przedterminowo pożyczki od EBC.

Stawia to władze EBC w niezbyt komfortowej sytuacji. Możliwy bowiem jest następujący scenariusz. Banki będące w dobrej kondycji mogą rozpocząć zwiększanie akcji kredytowej, co poskutkuje wzrostem podaży pieniądza i wywoła presję na wzrost cen. Jednocześnie EBC nie będzie mógł podnieść wyraźnie stóp procentowych, żeby nie podnosić kosztów finansowania dla peryferyjnych banków. Nie będzie mógł także zmniejszyć znacznie sumy rezerw w systemie bankowym, dopóki hiszpańskie i włoskie banki nie spłacą trzyletnich LTRO (zapewne dopiero na przełomie 2014 i 2015 r.). Tym samym frankfurcka instytucja będzie miała mocno związane ręce, jeśli chodzi o skuteczne przeciwdziałanie inflacji.

Oczywiście, taki rozwój wypadków nie jest bynajmniej nieuchronny. Rozmiary ewentualnej ekspansji kredytowej w Niemczech i innych państwach mogą być na tyle niewielkie, że nie zagrożą celowi inflacyjnemu EBC. Nie da się jednak ukryć, że europejskiemu systemowi bankowemu do normalności i stabilności ciągle daleko, a zmniejszanie sumy pożyczek zaciąganych przez banki w EBC to objaw zdrowienia tylko części instytucji. Trwające już prawie 5 lat kolejne próby łagodzenia kryzysu w europejskim sektorze finansowym ciągle nie przynoszą bowiem oczekiwanych skutków. Nikt jednak nie chce zaprzestać tej bezsensownej reanimacji. Dlatego też EBC jeszcze długo nie będzie narzekał na brak klientów.

Tags: , , , , , ,

Co dalej z kryzysem? cz. IV

Posted by Mateusz Benedyk on styczeń 09, 2013
Mateusz Benedyk / 6 komentarzy

Polska

Po raz pierwszy od 2009 r. media mówią o kryzysie, stagnacji, recesji i podobnych, nieprzyjemnych zjawiskach w Polsce. Zwykle to spowolnienie gospodarcze w strefie euro obarcza się odpowiedzialnością za nie najlepszą kondycję nadwiślańskich przedsiębiorstw. To spowolnienie nie przeszkadza jednak rozwijać się takim krajom jak Estonia czy Łotwa. W państwach tych udział eksportu do państw UE w PKB jest większy niż w przypadku Polski (65% w Estonii, 38% na Łotwie, 35% w Polsce), co raczej sugerowałoby, że te gospodarki powinny być bardziej wrażliwe na zmiany koniunktury w państwach starej Unii. Dlaczego zatem ciemne chmury zbierają się akurat nad polską gospodarką?

Odpowiedzi na to pytanie należy szukać w zmianach dynamiki ekspansji kredytowej i wydatków publicznych w RP. Żeby lepiej zrozumieć obecną sytuację, należałoby cofnąć się do wydarzeń z okresu wybuchu kryzysu finansowego, a może nawet nieco wcześniejszych.

Między 2002 a 2006 r. mieliśmy do czynienie z ekspansją kredytową, która przejawiała się w mniej więcej 15-20% rocznych przyrostach M1[1]. Następnie w 2006 i 2007 ta ekspansja przyspieszyła i M1 rósł już prawie w tempie 30% rocznie. Napędzana świeżym kredytem gospodarka notowała oszałamiające wzrosty PKB i zatrudnienia. Ekspansja ta jednak gwałtownie wyhamowała w 2008 r., a rok 2009 zapisał się bardzo wolnym, około 5% przyrostem zasobów pieniężnych. To ozdrowieńcze wyhamowanie ekspansji kredytu, dzięki któremu można było ujawnić błędne inwestycje z okresu boomu, nie trwało jednak długo. Aktywna polityka pieniężna sprawiła, że już w 2010 r. podaż pieniądza rosła ponownie w dwucyfrowym tempie. Jednocześnie polski rząd, przygotowując sobie betonowe i asfaltowe pomniki z okazji Euro 2012, znacznie zwiększył wydatki na publiczne inwestycje. Tym samym proces restrukturyzacji w polskiej gospodarce został przerwany. Zasoby z przedsięwzięć zyskownych jedynie dzięki polityce banku centralnego nie zostały przeniesione tam, gdzie życzyliby sobie tego konsumenci, ale tam, gdzie zechciała je widzieć Rada Ministrów.

Na szczęście NBP dał polskiej gospodarce szansę na dokończenie rozpoczętych w 2009 r. procesów. Od 2011 r. dynamika akcji kredytowej wyraźnie zmalała, a w ciągu ostatnich miesięcy roczne przyrosty M1 wahają się pomiędzy 0 a 5%. Już obecnie proces spowolnienia akcji kredytowej trwa dłużej niż w 2009 r., można się zatem spodziewać, że przyniesie bardziej trwałe rezultaty. Rekordowa liczba ogłoszonych upadłości przedsiębiorstw, o której łatwo usłyszeć w mediach, to jeden z symptomów trwającej restrukturyzacji. Jednocześnie polskie władze zmniejszyły tempo wzrostu wydatków, dzięki czemu wskaźnik wydatki publiczne/PKB zaczął w Polsce powoli spadać (z ponad 45% w 2010 r. do nieco ponad 43% w roku minionym). Tym samym sektor prywatny w odrobinę mniejszym stopniu musi konkurować o czynniki produkcji z władzą, a wycena tych czynników lepiej oddaje przewidywania przedsiębiorców co do potrzeb konsumentów. Dodać także można, że niski wzrost podaży pieniądza spowodował wyraźne ograniczenie wskaźnika inflacji.

Rodzi się oczywiście pytanie, jak długo ta restrukturyzacja potrwa oraz co mogłoby ją przyspieszyć lub co w dokończeniu takiego procesu przeszkadza. Wśród różnych projektów realizowanych w ramach polityki gospodarczej polskiego rządu można wskazać na dwa, które pomagają w uporządkowaniu polskiej gospodarki. Po pierwsze, konsekwentnie co roku Ministerstwo Skarbu Państwa sprzedaje udziały w około 100 spółkach[2]. Tym samym dokonuje się oceny procesów produkcyjnych pod względem ich rentowności, a nie politycznej atrakcyjności. Po drugie, pojawiają się pewne nieśmiałe symptomy deregulacji np. w obszarze rynku pracy. Choć szumnie zapowiadana akcja otwarcia dostępu do różnych zawodów dość mocno się wlecze, to jednak istnieją widoki na rychłe uchwalenie pierwszej z ustaw obniżającej bariery wejścia do pewnych zawodów. To z kolei rodzi nadzieję na lepszą, bardziej zgodną z preferencjami konsumentów, alokację środków produkcji.

Te dwie jasno świecące na polskim niebie gwiazdy mogą jednak zostać wchłonięte przez czyhające na każdym kroku czarne dziury fiskusa, biurokracji i interwencjonizmu. W ramach konsolidacji finansów publicznych po kryzysowych hulankach rząd postanowił niestety podnieść lub stworzyć szereg podatków (VAT, akcyzy, składka rentowa, podatek od wydobycia miedzi itp.), zniechęcając właścicieli czynników produkcji do ich produktywnego wykorzystania. Do tego jak co roku podniesiono w Polsce płacę minimalną, utrudniając tysiącom osób znalezienie pracy i zdobycie zawodowych kwalifikacji. W obliczu pogarszających się danych o wzroście PKB rząd postanowił do tego aktywnie zaangażować się w inwestycje państwowych spółek. Minister Budzanowski już chyba widzi ulice swojego imienia na wzór tych Eugeniusza Kwiatkowskiego. W wywiadach prasowych snuje bowiem wizje „bałtyckiego okręgu przemysłowego”, gdzie państwowe spółki będą wprowadzać polską gospodarkę w nową, świetlaną erę[3]. Kiedy podobne pomysły przedstawiał kilka miesięcy wcześniej Leszek Miller, było to poniekąd zrozumiałe (bo niby co innego ma proponować socjaldemokrata), a przez swoją niedorzeczność i anachronizm nawet zabawne. Kiedy tę wizję przedstawia jednak rząd, który dotychczas nie bał się prywatyzować, to człowiekowi mogą przejść po plecach ciarki.

To, niestety, nie koniec. Polskie państwo postanowiło dokonać także własnego „bailoutu” — ratuje przed bankructwem Polimex-Mostostal. Wsparło finansowo także własną spółkę — LOT. Polityczna kontrola inwestycji to kiepski pomysł, który tylko utrudni i przedłuży potrzebne polskiej gospodarce procesy dostosowawcze. Jedyną chyba dobrą wiadomością w tym względzie jest informacja, że finansowanie tworzonej właśnie spółki Inwestycje Polskie, która ma wspierać te wiekopomne plany, będzie polegało głównie na sprzedaży przez państwo udziałów w takich firmach jak PGE, PKOBP czy PZU.

Polska gospodarka ma szansę na wejście na ścieżkę stabilnego i zrównoważonego, a nie opartego na iluzji taniego kredytu, rozwoju gospodarczego. Żeby tak się stało, polskie państwo musi przyspieszyć procesy deregulacyjne i myśleć o sposobach obniżania wydatków publicznych zamiast podnosić podatki i łudzić ludzi wizją udanych państwowych inwestycji. Niestety, trudno być hurraoptymistą, gdy słyszy się kolejne pomysły na rozwój autorstwa rządzących nami polityków.

 


[1] Jeśli dobrze rozumiem ten dokument, to środki na wszelkiego rodzaju rachunkach oszczędnościowych są zaliczane do środków na depozytach bieżących, zatem do M1. Taka konstrukcja sprawia, że M1 wydaje mi się miarą podobną do TMS (konstruowanego przez austriaków), tym samym jest użyteczna jako zmienna obrazująca dynamikę akcji kredytowej.

[2] Część z tych prywatyzacji jest lekko naciągana — przybiera postać komunalizacji lub sprzedaży udziałów spółkom, które też należą do Skarbu Państwa. Pomimo tego spora część z tych 100 spółek naprawdę staje się prywatna. Ponadto polskie państwo konsekwentnie pozbywa się ziemi rolnej, choć w obecnym tempie proces ten zajmie chyba jeszcze jakieś 30 lat.

[3] Czytając ten sam wywiad, można się przekonać, że ministrowi Budzanowskiemu doskonale znana jest koncepcja Kirznerowskiego procesu odkrywania czystego przedsiębiorczego zysku: „Stąd pomysł ściślejszej współpracy sektora chemicznego i rafinerii. Przyszedł mi do głowy, kiedy analizowałem ujemny bilans polskiego handlu zagranicznego w zakresie produktów petrochemicznych. Dziś przekracza 7 mld euro, ale cały czas się pogłębia. Nie widzę powodów, dla których nowe potrzebne linie technologiczne nie miałyby powstać w Polsce, zmniejszając konieczność importu półproduktów dla zakładów chemicznych. Jednocześnie w Gdańsku mamy wiele atutów, które można wykorzystać. Po pierwsze, mamy wolny, przygotowany obszar inwestycyjny na terenie rafinerii Lotosu – miejsce na potężny plac budowy. Po drugie, po zakończeniu Programu 10+ spółka dysponuje jedną z najnowocześniejszych instalacji rafineryjnych w Europie, która będzie dostarczać wsad do petrochemii. W końcu mamy dostęp do morza, a w niedługim czasie także nowe magazyny na ropę i substancje chemiczne w ramach realizowanego przez PERN terminalu w Gdańsku”.

Tags: , , , ,

Co dalej z kryzysem? cz. III

Posted by Mateusz Benedyk on styczeń 07, 2013
Mateusz Benedyk / 2 komentarze

Strefa euro ma za sobą kolejny, niezbyt udany gospodarczo rok. Chociaż kryzys zadłużenia nie rozlał się na kolejne kraje — Hiszpania i Włochy jak na razie radzą sobie bez zewnętrznej pomocy — a rentowności obligacji wszystkich państw PIIGS maleją, to obywatele państw strefy euro często muszą borykać się z problemami w znalezieniu pracy i nie mogą doczekać się ponownie czasów, gdy ich dochody rosły.

Na początku 2012 r. szczególnie aktywny był Europejski Bank Centralny, który w ramach trzyletnich LTRO udzielił europejskim bankom ogromnych pożyczek, w wyniku których suma bilansowa EBC przekroczyła 3 biliony euro. Jednak suma ta przestała rosnąć w połowie roku i obecnie raczej powoli maleje, np. w miarę jak zapadają kolejne papiery wartościowe trzymane przez EBC. Do tego dochodzą pogłoski, że część banków może na początku obecnego roku spłacić pożyczki zaciągnięte na przełomie 2011 i 2012 r., co znacznie odchudziłoby bilans frankfurckiego banku i zmniejszyło bazę monetarną. Takiej bezczynności władz monetarnych można oczywiście tylko przyklasnąć, jeśli chcemy, by problemy europejskiej gospodarki zostały wreszcie rozwiązane, a nie jedynie odsunięte w czasie. Brak aktywnego banku centralnego to problem dla banków chcących dalej finansować błędne inwestycje, które muszą być przez to realnie wycenione i zrestrukturyzowane. To z kolei sprawi, że czynniki produkcji będą mogły trafić tam, gdzie będą najlepiej służyć potrzebom ludzi. Otwartą kwestią pozostaje oczywiście problem, jak długo EBC wytrzyma w swoim nicnierobieniu. Jak widzieliśmy, Fedowi taka polityka znudziła się po kilkunastu miesiącach. Miejmy nadzieję, że europejscy centralni bankierzy wytrzymają znacznie dłużej.

Wyraźne rozszerzenie bazy monetarnej przez EBC nie przełożyło się na razie na znaczny wzrost szerszych agregatów pieniężnych. Roczny wzrost M1 przyspieszył ostatnio, ale do poziomu 6,7%, który nie wydaje się jeszcze alarmujący. Z kolei M3 rośnie o niecałe 4%. Alternatywna, austriacka miara wskazuje także na wzrost w okolicach 5%. Choć jest to więcej niż jeszcze rok temu, to warto zauważyć, że przy ekspansji kredytowej w latach 2003-2006 wskaźnik ten rósł raczej w tempie 10-20%. Ponadto cały czas pożyczki dla sektora prywatnego nie rosną, trudno zatem mówić o jakiejkolwiek ekspansji kredytu w skali całej strefy euro.

Takie otoczenie monetarne powinno sprawiać, że czynniki produkcji, np. praca, są przekierowywane do przedsięwzięć mających biznesową przyszłość niezależnie od wsparcia rządu i banku centralnego. Do pewnego stopnia dzieje się tak chyba w Wielkiej Brytanii. Dlaczego zatem w strefie euro ciągle widzimy rosnące bezrobocie?

Będę dość przewidywalny i odpowiem, że to wina państwa i jego regulacji. Gospodarki takich państw jak Grecja, Portugalia, Hiszpania czy Włochy cierpią niestety na nadmiar rządowych pomysłów w dziedzinie ulepszania życia, a zwłaszcza warunków pracy. Dobrowolna transakcja dorosłych ludzi o świadczeniu przez jedną ze stron usług, za które druga ma zapłacić ustaloną przez obie strony cenę, to rozwiązanie zbyt prymitywne jak na południowoeuropejskie warunki. Dlatego też państwa lubią ustalać wszelakie szczegóły tych umów jak okresy wypowiedzenia, odprawy, minimalne wynagrodzenia, urlopy, warunki przerwania umowy, długość dnia pracy etc. Do tego urzędnicy lubią kontrolować, żeby osoby świadczące konkretne usługi miały odpowiednie państwowe zezwolenia, by na jakieś partactwo nie pozwolić. Tego typu kontrole sprawiają, że przedsiębiorcy bardzo niechętnie zawierają nowe umowy o pracę.

Z tych też powodów restrukturyzacja gospodarek południowej Europy dość mocno się ślimaczy, co niestety boleśnie odczuwają obywatele tych państw. Jednak to, że się ślimaczy, nie znaczy, że w ogóle nie postępuje. Można bowiem zauważyć pewne symptomy poprawy sytuacji. Na początek spójrzmy na nierównowagi w systemie TARGET 2.

Mniej więcej do połowy 2012 r. nadwyżka Niemiec w TARGET 2 stale rosła, czemu towarzyszyło powiększanie się deficytów Włoch i Hiszpanii. Jednak ostatnie sześć miesięcy to zupełnie inna historia — nadwyżka Niemiec zmalała o 100 mld euro od rekordowych poziomów, a połączony deficyt Hiszpanii i Włoch został zredukowany o podobna kwotę. Oznaczać to może, że włoskiemu i hiszpańskiemu systemowi bankowemu krok bliżej do stabilizacji. Najwidoczniej obywatele państw z Półwyspu Iberyjskiego i Apenińskiego przestali masowo transferować swoje zasoby gotówkowe do banków niemieckich czy holenderskich. Ponadto, o czym więcej w kolejnym akapicie, państwa te odnotowują ostatnio wzrost eksportu, z czym wiąże się oczywiście napływ pieniądza do kraju i jego systemu bankowego.

Kolejnym powodem do optymizmu jest właśnie ów wzrost eksportu w Grecji, Portugalii, Hiszpanii, Włoszech. Po pierwsze, okazuje się, że w tych krajach można produkować zyskownie coś, co konsumenci (do tego zagraniczni) sami chcą kupić. Ponadto, najwyraźniej można to osiągnąć bez dewaluacji własnej waluty, jak to zazwyczaj radzi się zrobić w etatystycznych podręcznikach. Jeśli rządy nie zrujnują tych eksportujących przedsiębiorców kolejnymi podatkami i regulacjami, to zapewne są to pierwsze jaskółki ożywienia gospodarczego w państwach południowej Europy. Dodatkowo, w Grecji branża turystyczna spodziewa się wzrostu liczby turystów o 1 milion w tym roku, co połączone z plotkami o cofnięciu podwyżki VAT-u na usługi restauratorskie dobrze rokuje najważniejszemu sektorowi greckiej gospodarki. Greckie państwo jako jedne z nielicznych obniża ostatnio nominalne wydatki publiczne (w tym przede wszystkim te najłatwiejsze do obcięcia, czyli koszty obsługi długu publicznego[1]) i jeśli utrzyma ten kurs, to najgorsze chyba będzie już wkrótce za Grekami.

Trwałej poprawie sytuacji gospodarczej w strefie euro sprzyja otoczenie monetarne — brak ekspansji kredytowej umożliwia wykrycie i restrukturyzację błędnych inwestycji. Tempo tej restrukturyzacji będzie tym szybsze, im energiczniej europejskie gospodarki będą się reformować (deregulować rynek pracy, prywatyzować) i im skuteczniej rządy będą ciąć wydatki publiczne (nie mylić z podnoszeniem podatków). Wydaje się, że widać już pierwsze symptomy ożywienia gospodarczego (wzrost eksportu i spadek nierównowag w systemie TARGET 2). Jeśli rządy państw strefy euro nie spróbują ucieczki od prób wdrażania poważnych reform do keynesowskich prób stymulowania gospodarki, to te nieśmiałe objawy mogą stać się normalnym stanem zdrowia pacjentów.

 


[1] Grecja po 11 miesiącach 2012 r. miała prymarną nadwyżkę, czyli gdyby zaprzestała obsługiwać dług publiczny, to nie musiałaby dokonywać żadnych dalszych cięć w wydatkach publicznych, choć te oczywiście są wskazane.

Tags: , , ,

Co dalej z kryzysem? cz. II

Posted by Mateusz Benedyk on grudzień 30, 2012
Mateusz Benedyk / 3 komentarze

Wielka Brytania

Znacznie trudniej niż o gospodarce USA wydać osąd o kondycji brytyjskich producentów. Oficjalne dane o PKB wskazują na przeciągającą się stagnację gospodarki. Z drugiej strony istnieją przesłanki, by do końca takiej ocenie sytuacji nie ufać. Mam tu na myśli kondycję rynku pracy i brak przyrostu zasobów funta.

Jeśli uwierzymy przywoływanemu w pierwszej części wpisu austriackiemu wskaźnikowi podaży pieniądza, to zobaczymy, że od 2 lat zasoby funta w Zjednoczonym Królestwie praktycznie się nie zmieniły (spadały wręcz w 2011 r. i rosną w niewielkim stopniu w mijającym roku). Taka zmiana dynamiki w sferze monetarnej wyjaśnia także, dlaczego wskaźnik inflacji systematycznie maleje — z 5,2% we wrześniu 2011 r. do 2,6% obecnie.

Brak wzrostu podaży pieniądza jest efektem braku ekspansji kredytowej ze strony banków. Kolejne działania Banku Anglii i jego prezesa — Sir Mervyna Kinga[1] — nie przynoszą na szczęście rezultatu, dzięki czemu błędne inwestycje z okresu boomu nie mogą być podtrzymywane w nieskończoność. Możliwe zatem, że spowolnienie wzrostów brytyjskiego PKB odzwierciedla właśnie proces oczyszczania gospodarki z inwestycji możliwych do utrzymania jedynie w warunkach ekspansji kredytowej. To z kolei prognozowałoby dobrze na przyszłość mieszkańcom Wielkiej Brytanii.

Z wątłą dynamiką PKB nie bardzo korespondują dane dotyczące zatrudnienia. Zatrudnienie w sektorze prywatnym swój dołek osiągnęło na koniec 2009 r. — ok. 22,5 mln — i od tamtej pory wzrosło o prawie 1,4 mln. Jednocześnie w sektorze publicznym pracę straciło jakieś 600 tys. osób[2]. Trudno wyobrazić sobie sektor prywatny pogrążony w recesji, w którym regularnie przybywa miejsc pracy.

Sektor publiczny Sektor prywatny Całkowite zatrudnienie
Zatrudnienie Procent całości Zatrudnienie Procent całości
2007 Mar (r) 6 048 20,8 23 050 79,2 29 098
Jun (r) 6 040 20,7 23 165 79,3 29 205
Sep (r) 6 036 20,6 23 277 79,4 29 313
Dec (r) 6 039 20,5 23 398 79,5 29 437
2008 Mar (r) 6 010 20,4 23 518 79,6 29 528
Jun (r) 6 026 20,4 23 482 79,6 29 508
Sep (r) 6 066 20,7 23 280 79,3 29 346
Dec (r) 6 325 21,6 23 003 78,4 29 328
2009 Mar (r) 6 319 21,7 22 759 78,3 29 078
Jun (r) 6 323 21,9 22 508 78,1 28 831
Sep (r) 6 365 22,0 22 520 78,0 28 885
Dec (r) 6 362 22,1 22 481 77,9 28 843
2010 Mar (r) 6 328 21,9 22 514 78,1 28 842
Jun (r) 6 311 21,7 22 807 78,3 29 118
Sep (r) 6 266 21,5 22 843 78,5 29 109
Dec (r) 6 221 21,3 22 946 78,7 29 167
2011 Mar (r) 6 196 21,2 23 032 78,8 29 228
Jun (r) 6 102 20,9 23 028 79,1 29 130
Sep (r) 6 069 20,9 23 033 79,1 29 102
Dec (r) 6 032 20,7 23 109 79,3 29 141
2012 Mar (r) 5 999 20,5 23 325 79,5 29 324
Jun (r) 5 769 19,5 23 791 80,5 29 560
Sep (r) 5 745 19,4 23 856 80,6 29 601

Dalszą ekspansję prywatnego sektora ciągle spowalnia jednak polityka fiskalna brytyjskiego rządu. Wydatki publiczne liczone jako procent PKB ciągle stanowią ogromną część gospodarki i znacznie przekraczają trzydziestokilkuprocentowy poziom charakterystyczny dla brytyjskiej gospodarki przed wybuchem kryzysu.

Chociaż wydatki publiczne maleją jako procent PKB, to nominalnie ciągle rosną. Jedyne „cięcia budżetowe”, o których szumnie się słyszy w mediach, to w przypadku Wielkiej Brytanii jedynie spowolnienie tempa wzrostu wydatków i chyba nie można się spodziewać bardziej radykalnych kroków w tym kierunku, skoro brytyjski odpowiednik Jacka Rostowskiego ciągle przesuwa w coraz dalszą i dalszą przyszłość perspektywę zrównoważenia budżetu.

 

Total Spending
Fiscal Years 2003 to 2015

Year

GDP-UK
£ billion

Population-UK
million

Total Spending -total
£ billion

2003

1139.44

59.799

415.21

a

2004

1202.37

60.145

451.50

a

2005

1254.29

60.493

488.31

a

2006

1328.6

60.843

502.56

a

2007

1405.8

61.194

543.96

a

2008

1433.87

61.548

575.97

a

2009

1393.85

61.904

621.40

a

2010

1458.45

62.262

660.81

a

2011

1509.6

62.649

681.33

a

2012

1559.5

63.067

687.96

e

2013

1631.3

63.488

676.57

g

2014

1717.1

63.912

715.27

g

2015

1813.5

64.338

728.87

g

Legend:
a – actual outturn
e – estimate in HM Treasury 2012 budget
g – ‚guesstimated’ projection by ukpublicspending.co.uk

 

Gospodarka Wielkiej Brytanii ciągle chyba jest w fazie depresji — przedsiębiorcy od dwóch lat żyją w warunkach braku ekspansji kredytowej, co powinno powodować przechodzenie zasobów do tych przedsięwzięć, które cieszą się sympatią konsumentów. Takie dwuletnie oczyszczenie tworzy solidną podstawę do zrównoważonego wzrostu gospodarczego. Rozwoju gospodarczego można się spodziewać, jeśli brytyjski rząd będzie skutecznie poskramiał swój apetyt na wydawanie pieniędzy podatników. Rozwój ten będzie zrównoważony, jeśli Bankowi Anglii dalej nie uda się wywołać kolejnej ekspansji kredytu[3].

 


[1] Niestety, p. King, jedna z częściej przywoływanych postaci na tym blogu, kończy w tym roku kadencję. Zastąpi go były szef kanadyjskiego banku centralnego, imć Mark Carney. Jego prawdopodobna nominacja bardzo ucieszyła tzw. monetarystów rynkowych, ponieważ Carney z sympatią wypowiadał się ostatnio o idei stabilizowania nominalnego PKB jako celu operacyjnego polityki pieniężnej. O tej idei pisałem trochę już wcześniej.

[2] Przy analizie tych danych trzeba pamiętać, że 200 tys. miejsc pracy przesunięto z sektora publicznego do prywatnego poprzez zmianę statystycznych standardów. Niemniej jednak ogólny trend pozostaje taki sam, nawet jeśli weźmiemy pod uwagę tę zmianę sposobu liczenia.

[3] Na lekturę wpisów o strefie euro i Polsce zapraszam na początku stycznia 2013 r.

Tags: ,

Co dalej z kryzysem? cz. I

Posted by Mateusz Benedyk on grudzień 29, 2012
Mateusz Benedyk / 5 komentarzy

Kryzys Blog wyraźnie przycichł w ostatnich miesiącach. Czytelnicy mogliby zatem pomyśleć, że oznacza to koniec kryzysu jako takiego. Wydaje się, że byłby to wniosek przedwczesny. Choć Europejski Bank Centralny siedzi sobie cichutko i nie prowadzi aktywnej polityki, choć rentowności obligacji hiszpańskich, portugalskich, włoskich czy greckich spadają, to jednak na ogłoszenie końca kryzysu trzeba chyba jeszcze poczekać, przynajmniej gdzieniegdzie. W związku z końcem roku i długą nieobecnością w blogosferze chciałbym przedstawić moje subiektywne oceny sytuacji na najważniejszych gospodarczych arenach analizowanych na tym blogu: w Stanach Zjednoczonych, w Wielkiej Brytanii, w strefie euro. Jako że o kryzysie i recesji sporo mówi się ostatnio w Polsce, to o naszym kraju także postaram się wspomnieć.

Jak wyjść z kryzysu? Teoria ekonomii podpowiada nam kilka rozwiązań: zatrzymać ekspansję kredytową, by nie podtrzymywać życia błędnych inwestycji; zmniejszyć wydatki publiczne, by nie konkurować o zasoby z sektorem prywatnym i pozwolić na spadek cen tychże zasobów; przyznać prymat prywatnej wycenie czynników produkcji, czyli prywatyzować, deregulować (zwłaszcza rynek pracy), zmniejszać obciążenia fiskalne. Jak pokazał przykład Estonii, zastosowanie części tych recept sprawdza się świetnie i szybko prowadzi do gospodarczego ożywienia. Dlatego też przy mojej analizie będę koncentrował się w miarę możliwości na zmianach w polityce pieniężnej, fiskalnej oraz na reformach strukturalnych. Najwięcej ostatnio dzieje się chyba w Stanach Zjednoczonych, dlatego też zacznijmy od tego kraju.

 

Stany Zjednoczone

Gospodarka USA w przeciwieństwie do gospodarki strefy euro wykazuje pozytywne tendencje podstawowych wskaźników makroekonomicznych. Dynamika PKB utrzymuje się ciągle na plusie, a zatrudnienie w prywatnym sektorze stabilnie rośnie od początku 2010 r.

Przez ponad rok Rezerwa Federalna obserwowała sytuację i jedynie utrzymywała bazę monetarną na w miarę niezmienionym poziomie. O dziwo, pod koniec mijającego roku zdecydowała się na kolejną rundę ilościowego luzowania. [UPDATE: Fed skupuje w ramach obecnego luzowania ilościowego MBSy, a nie obligacje rządowe — MB] Jeśli zapowiedzi Fedu się sprawdzą, to amerykański bank centralny kupi w przyszłym roku praktycznie cały nowo wyemitowany dług amerykańskiego skarbu państwa. Będziemy więc chyba mieć do czynienia z monetyzacją długu na skalę brytyjską. Tak silna interwencja monetarna nie wydaje się zbyt uzasadniona, nawet jeśli spojrzelibyśmy na ten proces z punktu widzenia ekonomii głównego nurtu — wzrost gospodarczy jest w miarę stabilny, inflacja waha się w przedziale 1-2% rocznie, zarówno według rządowych statystyk, jak i tych alternatywnych.

Kolejnym czynnikiem, który powinien skłaniać do ostrożności w prowadzeniu ekspansywnej polityki pieniężnej, jest silny wzrost podaży pieniądza i dodatnia od początków 2011 r. dynamika akcji kredytowej. M1 nie rośnie od dwóch lat wolniej niż 10% rok do roku, wzrost M2 nie spada poniżej 5%, co jest w XXI  w. tempem pokaźnym jak na warunki amerykańskie.

Alternatywna, austriacka miara podaży pieniądza także pokazuje wyraźne wzrosty (wskaźnik amerykański to TMS2), zwłaszcza w porównaniu ze strefą euro, Japonią czy Wielką Brytanią.

Do czego może zatem doprowadzić polityka Bernankego? Tłoczenie kolejnych pieniędzy do systemu bankowego, który poszerza akcję kredytową, może skończyć się oczywiście niekontrolowanym wzrostem podaży pieniądza i wysoką inflacją. Chociaż głosy o czyhającej inflacji słychać od początku kryzysu przy kolejnych rundach luzowania polityki pieniężnej w USA, to tym razem istnieje ważny czynnik  — dodatnia akcja kredytowa — którego nie było przy poprzednich interwencjach. To sprawia, że inflacyjne obawy są bardziej uzasadnione.

Podsumowując, wydaje się, że Stany weszły już w kolejny cykl koniunkturalny z nową ekspansją kredytową i one akurat kryzys mają za sobą. Zamiast polityki likwidacji błędnych inwestycji zdecydowały się raczej na dalsze lata życia w kredytowej i fiskalnej krainie iluzji. Silna stymulacja monetarna może nawet sprawić, że tzw. fiskalny klif, czyli szeroko zakrojone podwyżki podatków przy zamrożeniu wydatków federalnych, nie będzie miał silnego wpływu na kondycję amerykańskiej gospodarki. W dłuższym okresie trzeba jednak pamiętać, że wzrost gospodarczy w USA to obecnie przede wszystkim efekt pieniężnych manipulacji Bernankego, a nie jakiś sygnał wyjątkowego gospodarczego zdrowia Ameryki.

Tags: , , ,