EBC

EBC traci klientów

Posted by Mateusz Benedyk on styczeń 27, 2013
Mateusz Benedyk / 2 komentarze

Wspominałem niedawno, że mniej więcej od połowy 2012 r. EBC jest wyjątkowo mało aktywny, co widać choćby po stopniowo kurczącym się bilansie tej instytucji. Nie dość, że sam frankfurcki bank nie kupuje nowych papierów wartościowych, wtłaczając do systemu nowe rezerwy, to jednocześnie europejskie banki coraz rzadziej chcą korzystać z usług EBC. Jak widać na poniższym wykresie, banki od dobrych kilku miesięcy zmniejszają swoje zadłużenie w instytucji kierowanej przez Mario Draghiego. Ponadto EBC ogłosił ostatnio, że 278 banków chce przedterminowo spłacić 30 stycznia swoje zadłużenie w ramach trzyletnich LTRO, mimo że do wygaśnięcia tych pożyczek brakuje jeszcze dwóch lat. Poskutkuje to dalszym spadkiem poziomu pożyczek EBC o ponad 137 mld euro (tym samym bilans EBC skurczy się o prawie 5%, a poziom pożyczek dla europejskich banków stopnieje o ponad 10%).

Z podobną sytuacją mieliśmy już do czynienia w drugiej połowie 2010 i na początku 2011 r. Wtedy banki zmniejszyły swoje zobowiązania względem EBC do przedkryzysowych poziomów, a ówczesne władze monetarne postanowiły nawet podnieść stopy procentowe. Ów powrót do normalności okazał się jednak krótkotrwały i Mario Draghi zaczął swoje rządy w EBC od obniżek stóp procentowych i zaoferowania bankom nowych, bardzo długich pożyczek, które instytucje te mogły wykorzystać na zakup hiszpańskich i włoskich obligacji, których rentowność dość mocno wówczas wzrosła. Czy zatem obecny trend w stronę normalności okaże się trwały?

Tutaj trzeba chyba zwrócić uwagę na to, że trudno obecnie mówić o kondycji całego europejskiego sektora bankowego. Trafniejsze byłoby chyba mówienie o „systemie bankowym dwóch prędkości”. Z jednej strony mamy bowiem stabilizujące się systemy bankowe takich krajów jak Niemcy, Holandia czy Luksemburg (mających np. duże nadwyżki w systemie TARGET 2). Banki z tych państw są w na tyle dobrej kondycji, że mogą sobie pozwolić na działanie bez znacznego finansowania z EBC. Z drugiej strony, systemy bankowe Włoch czy Hiszpanii ciągle borykają się z nowymi trudnościami. Ostatnio dowiedzieliśmy się, że po raz kolejny wzrosła suma niespłacanych kredytów w Hiszpanii. We Włoszech podobny wskaźnik także wzrósł znacznie, bo aż o 16,7% w ciągu roku. Dlatego też nie powinniśmy się raczej spodziewać, żeby banki z tych państw chciały spłacać przedterminowo pożyczki od EBC.

Stawia to władze EBC w niezbyt komfortowej sytuacji. Możliwy bowiem jest następujący scenariusz. Banki będące w dobrej kondycji mogą rozpocząć zwiększanie akcji kredytowej, co poskutkuje wzrostem podaży pieniądza i wywoła presję na wzrost cen. Jednocześnie EBC nie będzie mógł podnieść wyraźnie stóp procentowych, żeby nie podnosić kosztów finansowania dla peryferyjnych banków. Nie będzie mógł także zmniejszyć znacznie sumy rezerw w systemie bankowym, dopóki hiszpańskie i włoskie banki nie spłacą trzyletnich LTRO (zapewne dopiero na przełomie 2014 i 2015 r.). Tym samym frankfurcka instytucja będzie miała mocno związane ręce, jeśli chodzi o skuteczne przeciwdziałanie inflacji.

Oczywiście, taki rozwój wypadków nie jest bynajmniej nieuchronny. Rozmiary ewentualnej ekspansji kredytowej w Niemczech i innych państwach mogą być na tyle niewielkie, że nie zagrożą celowi inflacyjnemu EBC. Nie da się jednak ukryć, że europejskiemu systemowi bankowemu do normalności i stabilności ciągle daleko, a zmniejszanie sumy pożyczek zaciąganych przez banki w EBC to objaw zdrowienia tylko części instytucji. Trwające już prawie 5 lat kolejne próby łagodzenia kryzysu w europejskim sektorze finansowym ciągle nie przynoszą bowiem oczekiwanych skutków. Nikt jednak nie chce zaprzestać tej bezsensownej reanimacji. Dlatego też EBC jeszcze długo nie będzie narzekał na brak klientów.

Tags: , , , , , ,

Co dalej z kryzysem? cz. III

Posted by Mateusz Benedyk on styczeń 07, 2013
Mateusz Benedyk / 2 komentarze

Strefa euro ma za sobą kolejny, niezbyt udany gospodarczo rok. Chociaż kryzys zadłużenia nie rozlał się na kolejne kraje — Hiszpania i Włochy jak na razie radzą sobie bez zewnętrznej pomocy — a rentowności obligacji wszystkich państw PIIGS maleją, to obywatele państw strefy euro często muszą borykać się z problemami w znalezieniu pracy i nie mogą doczekać się ponownie czasów, gdy ich dochody rosły.

Na początku 2012 r. szczególnie aktywny był Europejski Bank Centralny, który w ramach trzyletnich LTRO udzielił europejskim bankom ogromnych pożyczek, w wyniku których suma bilansowa EBC przekroczyła 3 biliony euro. Jednak suma ta przestała rosnąć w połowie roku i obecnie raczej powoli maleje, np. w miarę jak zapadają kolejne papiery wartościowe trzymane przez EBC. Do tego dochodzą pogłoski, że część banków może na początku obecnego roku spłacić pożyczki zaciągnięte na przełomie 2011 i 2012 r., co znacznie odchudziłoby bilans frankfurckiego banku i zmniejszyło bazę monetarną. Takiej bezczynności władz monetarnych można oczywiście tylko przyklasnąć, jeśli chcemy, by problemy europejskiej gospodarki zostały wreszcie rozwiązane, a nie jedynie odsunięte w czasie. Brak aktywnego banku centralnego to problem dla banków chcących dalej finansować błędne inwestycje, które muszą być przez to realnie wycenione i zrestrukturyzowane. To z kolei sprawi, że czynniki produkcji będą mogły trafić tam, gdzie będą najlepiej służyć potrzebom ludzi. Otwartą kwestią pozostaje oczywiście problem, jak długo EBC wytrzyma w swoim nicnierobieniu. Jak widzieliśmy, Fedowi taka polityka znudziła się po kilkunastu miesiącach. Miejmy nadzieję, że europejscy centralni bankierzy wytrzymają znacznie dłużej.

Wyraźne rozszerzenie bazy monetarnej przez EBC nie przełożyło się na razie na znaczny wzrost szerszych agregatów pieniężnych. Roczny wzrost M1 przyspieszył ostatnio, ale do poziomu 6,7%, który nie wydaje się jeszcze alarmujący. Z kolei M3 rośnie o niecałe 4%. Alternatywna, austriacka miara wskazuje także na wzrost w okolicach 5%. Choć jest to więcej niż jeszcze rok temu, to warto zauważyć, że przy ekspansji kredytowej w latach 2003-2006 wskaźnik ten rósł raczej w tempie 10-20%. Ponadto cały czas pożyczki dla sektora prywatnego nie rosną, trudno zatem mówić o jakiejkolwiek ekspansji kredytu w skali całej strefy euro.

Takie otoczenie monetarne powinno sprawiać, że czynniki produkcji, np. praca, są przekierowywane do przedsięwzięć mających biznesową przyszłość niezależnie od wsparcia rządu i banku centralnego. Do pewnego stopnia dzieje się tak chyba w Wielkiej Brytanii. Dlaczego zatem w strefie euro ciągle widzimy rosnące bezrobocie?

Będę dość przewidywalny i odpowiem, że to wina państwa i jego regulacji. Gospodarki takich państw jak Grecja, Portugalia, Hiszpania czy Włochy cierpią niestety na nadmiar rządowych pomysłów w dziedzinie ulepszania życia, a zwłaszcza warunków pracy. Dobrowolna transakcja dorosłych ludzi o świadczeniu przez jedną ze stron usług, za które druga ma zapłacić ustaloną przez obie strony cenę, to rozwiązanie zbyt prymitywne jak na południowoeuropejskie warunki. Dlatego też państwa lubią ustalać wszelakie szczegóły tych umów jak okresy wypowiedzenia, odprawy, minimalne wynagrodzenia, urlopy, warunki przerwania umowy, długość dnia pracy etc. Do tego urzędnicy lubią kontrolować, żeby osoby świadczące konkretne usługi miały odpowiednie państwowe zezwolenia, by na jakieś partactwo nie pozwolić. Tego typu kontrole sprawiają, że przedsiębiorcy bardzo niechętnie zawierają nowe umowy o pracę.

Z tych też powodów restrukturyzacja gospodarek południowej Europy dość mocno się ślimaczy, co niestety boleśnie odczuwają obywatele tych państw. Jednak to, że się ślimaczy, nie znaczy, że w ogóle nie postępuje. Można bowiem zauważyć pewne symptomy poprawy sytuacji. Na początek spójrzmy na nierównowagi w systemie TARGET 2.

Mniej więcej do połowy 2012 r. nadwyżka Niemiec w TARGET 2 stale rosła, czemu towarzyszyło powiększanie się deficytów Włoch i Hiszpanii. Jednak ostatnie sześć miesięcy to zupełnie inna historia — nadwyżka Niemiec zmalała o 100 mld euro od rekordowych poziomów, a połączony deficyt Hiszpanii i Włoch został zredukowany o podobna kwotę. Oznaczać to może, że włoskiemu i hiszpańskiemu systemowi bankowemu krok bliżej do stabilizacji. Najwidoczniej obywatele państw z Półwyspu Iberyjskiego i Apenińskiego przestali masowo transferować swoje zasoby gotówkowe do banków niemieckich czy holenderskich. Ponadto, o czym więcej w kolejnym akapicie, państwa te odnotowują ostatnio wzrost eksportu, z czym wiąże się oczywiście napływ pieniądza do kraju i jego systemu bankowego.

Kolejnym powodem do optymizmu jest właśnie ów wzrost eksportu w Grecji, Portugalii, Hiszpanii, Włoszech. Po pierwsze, okazuje się, że w tych krajach można produkować zyskownie coś, co konsumenci (do tego zagraniczni) sami chcą kupić. Ponadto, najwyraźniej można to osiągnąć bez dewaluacji własnej waluty, jak to zazwyczaj radzi się zrobić w etatystycznych podręcznikach. Jeśli rządy nie zrujnują tych eksportujących przedsiębiorców kolejnymi podatkami i regulacjami, to zapewne są to pierwsze jaskółki ożywienia gospodarczego w państwach południowej Europy. Dodatkowo, w Grecji branża turystyczna spodziewa się wzrostu liczby turystów o 1 milion w tym roku, co połączone z plotkami o cofnięciu podwyżki VAT-u na usługi restauratorskie dobrze rokuje najważniejszemu sektorowi greckiej gospodarki. Greckie państwo jako jedne z nielicznych obniża ostatnio nominalne wydatki publiczne (w tym przede wszystkim te najłatwiejsze do obcięcia, czyli koszty obsługi długu publicznego[1]) i jeśli utrzyma ten kurs, to najgorsze chyba będzie już wkrótce za Grekami.

Trwałej poprawie sytuacji gospodarczej w strefie euro sprzyja otoczenie monetarne — brak ekspansji kredytowej umożliwia wykrycie i restrukturyzację błędnych inwestycji. Tempo tej restrukturyzacji będzie tym szybsze, im energiczniej europejskie gospodarki będą się reformować (deregulować rynek pracy, prywatyzować) i im skuteczniej rządy będą ciąć wydatki publiczne (nie mylić z podnoszeniem podatków). Wydaje się, że widać już pierwsze symptomy ożywienia gospodarczego (wzrost eksportu i spadek nierównowag w systemie TARGET 2). Jeśli rządy państw strefy euro nie spróbują ucieczki od prób wdrażania poważnych reform do keynesowskich prób stymulowania gospodarki, to te nieśmiałe objawy mogą stać się normalnym stanem zdrowia pacjentów.

 


[1] Grecja po 11 miesiącach 2012 r. miała prymarną nadwyżkę, czyli gdyby zaprzestała obsługiwać dług publiczny, to nie musiałaby dokonywać żadnych dalszych cięć w wydatkach publicznych, choć te oczywiście są wskazane.

Tags: , , ,

We Frankfurcie się nudzą, więc czytają

Posted by Mateusz Benedyk on listopad 02, 2012
Mateusz Benedyk / No Comments

Europejski Bank Centralny ostatnio nie działa zbyt aktywnie. Co prawda Mario Draghi ogłosił, że w razie potrzeby zacznie skupować hiszpańskie obligacje (o ile oczywiście Hiszpanie obiecają zreformować swoją gospodarkę), ale na razie nic takiego nie ma miejsca — EBC nie przeprowadza żadnych gwałtownych operacji. Ostatnio frankfurcki bank przyznał się, że z planowanych 40 mld euro listów zastawnych udało mu się kupić jedynie papiery warte ok. 16,4 mld euro. Tego typu porażki winne są kształtowi poniższych wykresów — pierwszy obrazuje sumę bilansową EBC (w mln euro), drugi zmiany rok do roku tej samej wielkości.

Widzimy, że po opisywanym na Kryzys Blogu szaleństwie trzyletnich LTRO, EBC raczej nie gromadzi nowych aktywów. Tempo wzrostu bilansu frankfurckiej instytucji spadło z 60% rdr do nędznych 30% (z podobną sytuacją mieliśmy do czynienia w 2009 r. po silnych interwencjach podczas kryzysu finansowego). Jednocześnie sektor bankowy nie bardzo ma ochotę kreować nowe kredyty, przez co podaż pieniądza rośnie niewiele jak na współczesne standardy (roczny wzrost M1 o 5%, M3 o 2,7% przy praktycznie zerowej dynamice akcji kredytowej dla sektora prywatnego).

Generalnie pracownicy EBC mogą narzekać na nudę (zwłaszcza relatywnie do przełomu 2011 i 2012 r.). Nie dziwi więc, że niektórzy z nich zabrali się do badań i pisania raportów. Najnowszy taki raport poświęcony jest wirtualnym walutom m.in. Bitcoinowi. EBC twierdzi, że na razie Bitcoin nie stanowi ryzyka dla stabilności cen i stabilności systemu finansowego, chociaż jeśli stałby się znacznie bardziej popularny, to mógłby osłabić popyt na pieniądze produkowane przez banki centralne i tym samym utrudniać mierzenie podaży pieniądza i kontrolę stóp procentowych w gospodarce. Jako że płatności w Bitcoinach nie są należycie nadzorowane przez władze, to użytkownicy wirtualnych walut są według EBC narażeni na liczne ryzyka (płynności, kredytowe, prawne). Do tego w Bitcoinach mogą rozliczać się złoczyńcy handlujący substancjami zakazanymi przez państwa dla naszego dobra. Co zaś najważniejsze handlowanie w wirtualnych walutach może podmyć reputację banków centralnych, a reputacja według EBC jest niezwykle ważna.

Nie wiem, czy obawy EBC względem np. Bitcoinów są uzasadnione. Mam nadzieję, że tak, ale nie to jest dla mnie w raporcie najciekawsze. Moją uwagę przykuła ramka na stronach 22-23 poświęcona ekonomicznym korzeniom idei Bitcoina. Według autora (być może autorów, nie znalazłem nigdzie nazwisk autora(ów) raportu) korzenie te tkwią w austriackiej szkole ekonomii. Raport podaje dość ładne streszczenie austriackiej teorii cyklu koniunkturalnego (choć zaczerpniętą z raczej dość popularnonaukowego dzieła Rothbarda), wspomina o sympatii austriaków dla standardu złota i przywołuje Heyekowską ideę denacjonalizacji pieniądza, czyli pozwolenia każdemu na emitowanie własnej waluty — i niech najlepsza zwycięży.

W raporcie twierdzi się także, że Bitcoin nie jest jednak ideałem austriaków, ponieważ:

 

a) Bitocoiny nie mają żadnej wewnętrznej wartości jak np. złoto, są to tylko bity zapisane na komputerze;

b) system Bitcoinów nie przechodzi testu „Misesowskiego teorematu regresji”, który wyjaśnia, że pieniądz nie jest akceptowany z powodu nakazu rządowego lub z powodu społecznej konwencji, ale ponieważ ma korzenie w towarze reprezentującym już jakąś siłę nabywczą.

 

Moim zdaniem oba zarzuty (wzięte z jakiegoś niezbyt znanego blogu) są nietrafione. Dobra nie mają żadnej wewnętrznej wartości, nawet złoto. Oddajmy najlepiej głos samemu Misesowi

 

Wartość to znaczenie, jakie działający człowiek przypisuje ostatecznym celom. […] Wartość nie należy do istoty rzeczy, nie tkwi w ich wnętrzu. Jest w nas; jest sposobem, w jaki człowiek reaguje na warunki swojego otoczenia. (Ludzkie działanie, tłum. W. Falkowski, Warszawa 2007, s. 81)

 

Co do kwestii drugiej, to Bitcoin nie jest jeszcze pieniądzem — nie jest powszechnie przyjmowanym środkiem wymiany. Jakieś wymiany się z jego pomocą dokonują, lecz do statusu pieniądza jeszcze wiele mu brakuje. Dzisiejsi uczestnicy systemu tej wirtualnej waluty mogą brać w nim udział, chcąc korzystać z usług wymiany, jakie on oferuje. Dzięki istniejącemu kursowi wymiany na dolara czy inne waluty mogą oszacować siłę nabywczą Bitcoina. Skąd ona jednak się wzięła — innymi słowy, po co twórcy i pierwsi użytkownicy Bitcoina chcieli poświęcać czas i rzadkie zasoby na posiadanie tej wirtualnej waluty. Takich powodów mogło być wiele — chęć uczestnictwa w projekcie, który jest ciekawy od strony informatycznej, chęć uczestnictwa w projekcie, który sprzeciwia się państwowemu monopolowi w jakimś zakresie i pozwala na anononimowość względem Wielkiego Brata itp. Choć takie dobra są niematerialne, to dalej są to dobra, które uzyskały później w wymianach swoją cenę rynkową, która pozwoliła z kolei oszacować ich siłę nabywczą. Nie ma tu nic niezgodnego z teorematem regresji.

Bardzo się ucieszyłem, kiedy w raporcie EBC zobaczyłem wzmianki o austriakach i ich teorii pieniądza i cyklu koniunkturalnego. Wydaje się to ciekawy objaw rozprzestrzeniania się solidnej wiedzy ekonomicznej. Mam nadzieję, że w kolejnych miesiącach EBC nadal nie będzie prowadził intensywnej polityki pieniężnej i pracownicy EBC będą mogli oddać się jeszcze bardziej wnikliwej lekturze dzieł Misesa.

Tags: , ,

W końcu sukces EBC

Posted by Mateusz Benedyk on sierpień 05, 2012
Mateusz Benedyk / No Comments

Europejski Bank Centralny w końcu może z czystym sumieniem ogłosić sukces. Chociaż końca kryzysu zadłużenia publicznego w strefie euro nie widać, chociaż kondycja instytucji finansowych ze strefy euro spędza sen z powiek politykom i inwestorom, chociaż gospodarska europejska ciągle pogrążona jest w stagnacji, chociaż od końca 2010 r. stopa inflacji stale plasuje się powyżej dwuprocentowego celu EBC, to i tak frankfurcki bank może być z siebie dumny. Dlaczego? Bo jest przyjazny środowisku — a nawet ma na to odpowiednie papiery.

Na swojej stronie internetowej EBC informuje, że otrzymał:

 

po raz drugi certyfikat zgodności z normą ISO 14001 oraz unijnym systemem ekozarządzania i audytu EMAS; pierwszy certyfikat uzyskał w 2010 r. Jest to wyraz uznania dla długotrwałego dążenia EBC do ciągłej poprawy wyników w dziedzinie ochrony środowiska, obejmującej zwłaszcza zmniejszanie śladu ekologicznego i emisji dwutlenku węgla.

 

Na ten zaszczyt EBC zasłużył sobie:

  • redukcją emisji dwutlenku węgla o 30% w porównaniu z 2009 r.
  • przejściem na odnawialne źródła energii we wszystkich budynkach (i na placu budowy nowej siedziby)
  • stosowaniem odpowiedniego papieru
  • promocją przyjaznych środowisku środków transportu (Deutsche Bahn)

EBC zapewnia także, że w tej materii stać go jeszcze na kolejne sukcesy.

Szkoda, że przyznający ten certyfikat tak łatwo zapomnieli o wyjątkowo szkodliwym wpływie działań EBC na środowisko naturalne w pierwszej dekadzie XXI wieku. Swoją konsekwentną luźną polityką monetarną frankfurcki bank doprowadził bowiem do wielkiego boomu na rynku nieruchomości, zwłaszcza w Hiszpanii i Irlandii. W wyniku koordynowanej przez Tricheta et consortes  akcji kredytowej powstało mnóstwo budynków, które nie miało ekonomicznej racji bytu. Do ich budowy trzeba było wydobywać kruszce, produkować materiały budowlane, ścinać drzewa, transportować potrzebne materiały na place budowy, zużywać energię na sam proces budowy. Trudno wyobrazić sobie, jak wielkim obciążeniem dla środowiska, niechronionego przez wydajny system praw własności, była ta nieruchomościowa gorączka. Zachęcanie urzędników do jazdy koleją czy stosowanie ekologicznego papieru i rozgłaszanie tego wszem i wobec w porównaniu z rzeczywistym efektem działań EBC może jedynie żenować.

Jeśli władzom banku centralnego strefy euro rzeczywiście zależałoby na ochronie środowiska (a jednocześnie na dobrobycie Europejczyków), to zamiast bawić się w politykę zerowych stóp procentowych, należałoby podnieść je gwałtownie, a jednocześnie rozpocząć sprzedaż swoich aktywów, np. listów zastawnych. To skutecznie powinno zlikwidować na kilka lat rynek pożyczek hipotecznych i doprowadziłoby do takiego spadku cen nieruchomości, że nikomu nie chciałoby się ich budować. Jeśli jednocześnie EBC sprzedałby rządowe obligacje, które znajdują się w jego księgach, to utrudniłby politykom zaciąganie kredytów na ciągle nowe betonowe pomniki, które stawiają sobie kolejne ekipy, nie zważając na żaden ekonomiczny rachunek. Nie trzeba dodawać, że w końcu zlikwidowano by błędne inwestycje z okresu boomu i europejska gospodarka mogłaby stanąć wreszcie na nogi.

O takich radykalnych prośrodowiskowych działaniach nikt jednak nie myśli, wymagałyby przecież odwagi i pokonania silnych grup nacisku. Lepiej zatem powołać sobie urząd, który będzie nagradzał innych urzędników. Środowisko na pewno na tym zyska.

Tags: , ,

Dlaczego nie bronię euro?

Posted by Mateusz Benedyk on lipiec 10, 2012
Mateusz Benedyk / 1 Comment

Kilka tygodni temu jeden z najbardziej znanych przedstawicieli współczesnej austriackiej szkoły ekonomii, Jesús Huerta de Soto, opublikował artykuł, w którym broni pomysłu wspólnej europejskiej waluty i uważa ją za krok, choć niedoskonały, w stronę idealnego systemu pieniężnego. Jako że jego tekst od dzisiaj dostępny jest także po polsku, to postanowiłem przedstawić kilka wątpliwości i uzupełnień względem tekstu madryckiego profesora.

Huerta de Soto uważa, że euro położyło kres monetarnemu nacjonalizmowi, dzięki czemu państwa nie mogą w obliczu kryzysu uciec się do typowego interwencjonistycznego środka — dodruku pieniądza powodującego deprecjację jego wartości — a zamiast tego muszą dokonać poważnych reform: zmniejszyć publiczne wydatki i zliberalizować swoje gospodarki (zwłaszcza rynki pracy), aby umożliwić szybkie dostosowania cenowe wymuszone przez odkrycie błędnych inwestycji. O ile wydaje mi się, że wspomniany mechanizm odgrywa obecnie pewną rolę w europejskiej polityce gospodarczej, to Huerta de Soto zdecydowanie przeszacowuje jego wagę. Będę starał się pokazać, że trudno zauważyć różnice w tempie reformowania gospodarki pomiędzy państwami należącymi do strefy euro a ich sąsiadami, którzy do strefy nie należą. Nie zgadzam się także z różnicą w ocenie działań banków centralnych Anglii, Stanów Zjednoczonych i Europejskiego Banku Centralnego. Na tych stronach wielokrotnie opisywaliśmy proinflacyjne działania EBC i nie wydaje mi się, by bank ten zasługiwał na miano bardziej odpowiedzialnego czy niezależnego.

Na początek jednak chciałbym zwrócić uwagę na jedną historyczną nieścisłość w przedstawieniu procesu ekspansji kredytowej w strefie euro w pierwszej dekadzie XXI w. W tekście możemy znaleźć twierdzenie, że nowo kreowane pieniądze „nie były równo rozdzielone między kraje unii monetarnej, lecz miały nieproporcjonalnie duży wpływ na kraje peryferyjne (Hiszpanię, Portugalię, Irlandię i Grecję), w których agregaty pieniężne rosły o wiele szybciej, około trzy do czterech razy szybciej niż we Francji i w Niemczech”. O ile zdanie to jest prawdziwe, jeśli chodzi o Hiszpanię, Irlandię i Grecję (choć może sformułowanie „dwa do czterech razy szybciej” byłoby lepsze), to zupełnie nie stosuje się do Portugalii, gdzie podaż pieniądza rosła mniej więcej w tym samym stopniu co w Niemczech. Na poniższym wykresie przedstawiono zmiany M3 rok do roku w wybranych państwach strefy euro i średnią dla całej strefy. O ile Hiszpania i Irlandia wyraźnie odstawały od średniej unii monetarnej, to Portugalia wielkiej ekspansji kredytowej nie doświadczyła i w przeciwieństwie do swojego wielkiego sąsiada pogrążona raczej była przez całą dekadę w gospodarczej stagnacji.

Przejdźmy jednak do sedna sprawy, czyli pozytywnego wpływu członkowstwa w strefie euro na przeprowadzanie odważnych liberalnych reform gospodarczych. Czy przyjęcie euro wyraźnie wpłynęło na szybszą redukcję wydatków publicznych wśród państw UE? Niestety, nie. Wydatki publiczne osiągnęły w UE swój szczyt w 2009 r. — wyniosły wtedy 51,1% PKB 27 państw Unii. Do 2011 r. spadły one o dwa punkty procentowe — do 49,1% PKB. Jeśli weźmiemy pod uwagę jedynie państwa strefy euro, to okaże się, że wydatki publiczne spadły z 51,2% PKB w 2009 r. do 49,4% PKB dwa lata później. Widać zatem, że to państwa spoza strefy euro mają odrobinę lepsze statystyki, przez co spadek wydatków w całej UE jest większy niż w państwach, które przyjęły euro. Jeśli mechanizm à la standard złota działałby w znaczący sposób, to moglibyśmy się raczej spodziewać, że tempo konsolidacji fiskalnej w strefie euro będzie szybsze niż w unijnych państwach, tak jednak się nie dzieje.

Hiszpański ekonomista zdaje się wskazywać Zjednoczone Królestwo jako przykład kiepskiej polityki gospodarczej. Trudno mi to zrozumieć. O ile opis Huerty de Soto pasuje do polityki poprzedników obecnego rządu, to kontrastowanie polityki Camerona z działaniami państw strefy euro wydaje się niesprawiedliwe. Choć można sądzić, że działania jego rządu są zbyt wolne i zbyt małe, to trzeba zauważyć, że są to często działania w dobrą stronę.  Jak można zobaczyć na poniższym wykresie (zaczerpnięty z najnowszego projektu budżetu) w Wielkiej Brytanii odwrócono trwający od końca lat 90. trend wzrostu udziału wydatków publicznych w PKB. Jak do tej pory ten udział zredukowano jedynie o trzy punkty procentowe (co i tak jest wyróżniającym się wynikiem na tle unijnej średniej), ale kolejne lata mają rzekomo przynieść utrzymanie tego trendu.

W Wielkiej Brytanii znacznie spadło także zatrudnienie w sektorze publicznym. O ile w pierwszym kwartale 2010 r. pracowało tam 6,323 mln osób, to w pierwszym kwartale 2012 r. było to 5,899 mln. W tym samym czasie zatrudnienie w sektorze prywatnym wzrosło o ponad 800 tys. osób (z 22,539 mln do 23,382 mln, całkiem niezły wynik jak na gospodarkę, która jeszcze „nie stanęła na nogi”). Brytyjski rząd chwali się także, że przejrzał 1 500 regulacji, z których połowa zostanie zlikwidowana lub poprawiona. Do tego w 19 przedsięwzięciach deregulacyjnych powziętych od stycznia 2011 r. tak zmienił przepisy, że prywatne przedsiębiorstwa zaoszczędzą ponoć 3,3 mld funtów. Ponadto rząd obiecuje także zmniejszyć uciążliwość regulacji środowiskowych i BHP.

Wypisuję te wszystkie aktualne i rzekome sukcesy brytyjskiego rządu, by pokazać jedno — w przypadku Wielkiej Brytanii, która euro nie posiada, można stworzyć podobną narrację jak w przypadku „reformatorskiej” Hiszpanii, gdzie wszystkie reformy przypisywane są zbawiennym skutkom europejskiej waluty. Powiem nawet więcej — taką samą narrację można stworzyć w przypadku Polski. Jeśli zerkniemy na najnowszą wersję programu konwergencji, to okaże się, że w Polsce relatywnie szybko spada udział wydatków publicznych w PKB, a jeśli wierzyć rządowym prognozom, to wkrótce wskaźnik ten spadnie do nienotowanych w III RP poziomów. Ponadto w Polsce rząd co roku sprzedaje udziały w kilkuset przedsiębiorstwach, a dwie największe partie jednogłośnie popierają program deregulacji w sprawie dostępu do ponad dwustu zawodów. Debata o dostępności do zawodów zaczęła się w Polsce na dobre od raportu Fundacji Republikańskiej. Następnie postulat otwarcia zawodów znalazł się w programie gospodarczym PiSu, z list którego do parlamentu startował (i dostał się) ówczesny prezes owej Fundacji. Postulaty te z kolei spodobały się nowo mianowanemu ministrowi sprawiedliwości (zdaje się po prostu z przyczyn ideologicznych), który zatrudnił jednego z ekspertów związanych z Fundacją w swoim ministerstwie i stworzył projekty odpowiednich ustaw. Nie mam pojęcia, jak doszło do deregulacji gospodarki w Hiszpanii. Znając jednak do pewnego stopnia sytuację polską (gdzie głównym czynnikiem był/jest chyba jednak szczęśliwy zbieg personalnych relacji i odrobiny wolnorynkowych przekonań), jestem automatycznie sceptyczny w przypisywaniu decydującego głosu podobieństwu strefy euro do standardu złota w procesie liberalizacji hiszpańskiej gospodarki.

W strefie euro znaleźlibyśmy także czarne owce, które można pokazać jako przykład braku reform, czy wręcz wprowadzania „deform”. Popatrzmy na sytuację Francji. Wydatki publiczne nie chcą tam wykazywać wyraźnej malejącej tendencji: 2009-56,8% PKB, 2010-56,6% PKB, 2011-55,9% PKB. Nie da się ukryć, że wygląda to znacznie gorzej niż w przypadku Wielkiej Brytanii. Ponadto nowy prezydent (mający poparcie nowo wybranego parlamentu) proponuje głównie podwyżki podatków i zaostrzenie prawa pracy. W takim wypadku wolałbym już chyba monetarny nacjonalizm połączony z mniej socjalistycznym rządem.

Nie sposób także zgodzić się na przedstawianie EBC jako bardziej odpowiedzialnego banku centralnego. Jeśli popatrzymy na zmiany w polityce Banku Anglii, Fedu i EBC od wybuchu kryzysu, to zauważymy raczej podobne kroki (szybki wzrost bazy monetarnej i sumy bilansowej banku, poluzowanie polityki dotyczącej zabezpieczeń pożyczek, gwałtowna obniżka stóp procentowych itp.). Jeśli dowiemy się, że obecni prezesi tychże instytucji to koledzy z tej samej uczelni, nauczeni tych samych teorii, to tym bardziej nie będzie nas to dziwić. Nie wydaje mi się, by ekonomiczne konsekwencje bezpośredniego (Fed, Bank Anglii) i pośredniego (EBC) monetyzowania długu były diametralnie różne. Wyjaśnienie niskich kosztów zadłużania się amerykańskiego i brytyjskiego rządu nie może raczej sprowadzać się jedynie do zwrócenia uwagi na politykę luzowania ilościowego. Obligacje obu tych rządów ciągle posiadają wysokie ratingi i tym samym są atrakcyjnym aktywem dla banków chcących sprostać wymaganiom kapitałowym Bazylei III (obligacje rządowe z wysokim ratingiem nie wymagają posiadania żadnego dodatkowego kapitału), co może być równie ważnym czynnikiem ich wyceny.

Brak możliwości prostego obniżenia wartości krajowej waluty może stanowić impuls do podjęcia odważnych, liberalnych reform. Niestety, wydaje się, że w przypadku strefy euro impuls ten jest raczej niewielki. Państwa niebędące w strefie euro często prowadzą politykę podobną do państw posługujących się euro, czasami wręcz bardziej reformatorską. Sądzę, że obecne zmiany w politykach różnych państwach łatwiej zrozumieć, patrząc na przykład na ideologiczne inklinacje członków poszczególnych rządów. Ponadto, Europejski Bank Centralny nie wydaje się instytucją, której największą troską jest stabilny pieniądz. Dlatego też nie uważam, że euro stanowi znaczący krok w stronę idealnego systemu monetarnego. Nie mam zatem zamiaru bronić istnienia tego projektu.

Tags: , , ,