krugman

Nierówności Krugmana i złote lata powojenne

Posted by Mateusz Machaj on styczeń 18, 2012
Mateusz Machaj / 6 komentarzy

W swoim niedawnym wpisie Paul Krugman przywołał interesujący wykres, określany „krzywą Gatsby’ego”. Krzywa interesująca, ponieważ obrazuje korelację między nierównościami dochodowymi a społeczną mobilnością. Na osi X przedstawiony jest współczynnik Gini, czyli nierówności dochodowych w społeczeństwie (im większy, tym większe nierówności). Na osi Y mobilność dochodowa międzypokoleniowa (jak bardzo wzrost o jeden procent dochodu rodzica wpływa na dochód dziecka, im większy tym wpływ większy). Wniosek jest taki, że im większe nierówności, tym mniejsza mobilność. Krótko mówiąc, społeczeństwo z bardziej nierównym podziałem dochodu wykazuje tendencję do tego, że dochód rodzica bardziej wpływa na dochód dziecka:

Krugman wydaje się zakłopotany faktem, że w USA dochodzi do tak poważnych dysproporcji. Ludzie są coraz bogatsi, a społeczna mobilność mniejsza. Zwróćmy jednak uwagę na kilka rzeczy:
Po pierwsze, sama elastyczność zarobków nie musi być wbrew pozorom ważna. Wyobraźmy sobie chociażby to, że w Korei Północnej dyktator zadecydowałby, że co tydzień dochodzi do loterii, która całkowicie zmienia zarobki i ustala je w pełni losowo. Niewątpliwie elastyczność byłaby „idealna” i najlepsza z możliwych. A jednak byłoby to czyste szaleństwo. Dlaczego? Ponieważ sama elastyczność zarobków nie jest ważna. Ważniejszy jest potencjał rozwojowy gospodarki. W którym społeczeństwie wolałbyś żyć? W Korei Północnej, gdzie jest idealna mobilność, czy w USA, gdzie Buffett może sporo pomóc swoim wnukom w edukacji?
Po drugie, to że zarobiony przez rodzica dochód wpływa na dochód dziecka nie jest anomalią, a raczej normalną konsekwencją porządku opartego na własności. Dla osób wchodzących na rynek raczej ważniejsze jest to, czy są w stanie dokonać skoku w zarobkach i z sukcesem wejść na rynek przy braku przeszkód ze strony systemu prawnego.
Po trzecie, podoba mi się na wykresie korelacja w krajach skandynawskich, która jest dokładnie odwrotna (taką małą krzywą opadającą można by narysować) – im większa nierówność, tym mniejszy wpływ dochodu rodzica na dochód dziecka. Zawsze wiedziałem, że w tej Skandynawii wychodzi wszystko na odwrót.
A teraz już trochę konkretniej. Debatowanie o równościach, nierównościach, elastycznościach i nieelastycznościach bywa śliskim tematem z wielu względów. Przede wszystkim, że mówimy o rzeczach, które nie są celami samymi w sobie, które mierzy się zupełnie inaczej na przestrzeni lat i które dotyczą zupełnie innych ludzi. Przypomina to trochę debatowanie na temat „czy niskie ceny są dobre, czy złe?”. Oczywiście odpowiedź brzmi „to zależy”. Podobnie z nierównościami – niektóre nierówności są gospodarczo korzystne, inne zabójcze.
Nie ma sensu debatować o nierównościach dochodowych bez dyskusji, skąd one pochodzą. Na przykład nierówności dochodowe w USA są rezultatem działania wielu sił. A wyraźny wzrost tych nierówności w ostatnich dziesięcioleciach to rezultat odejścia od standardu złota i stworzenia w pełni papierowego pieniądza. W wyniku tego gwałtowanie rozrósł się sektor finansowy, podobnie jak zarobki w nim. Zaczął działać arbitraż drukarski, a więc walka na rynku o to, kto pozyska najwięcej z maszyn (komputerów) drukujących pieniądze.
Dlatego zawsze z chęcią słucham Paula Krugmana, chcącego powrócić do wcześniejszych lat i który twierdzi, że lata po drugiej wojnie światowej to lata prawdziwie keynesistowskiej polityki, podczas gdy lata siedemdziesiąte przyniosły rewolucję „monetarystyczną”, czy też „nowoklasyczną” i sprawiły, że tradycyjny keynesizm został wyparty.
Tymczasem to właśnie lata powojenne były mniej keynesistowskie. Bardzo chętnie powrócilibyśmy do czasów standardu złota, stałych kursów, niskiej inflacji, małej ekspansji pieniężnej i małego długu publicznego. A oto i kilka wykresów obrazujących te lata. Inflacja wyraźnie niższa zaraz po wojnie niż po 1971:

Procentowa zmiana długu publicznego, który po wojnie zaczął radykalnie spadać, aby rosnąć po odejściu od częściowego pokrycia w złocie (uwaga ten wskaźnik długu publicznego nie jest do końca dobry, ale oddaje ogólną tendencję):

Procentowa zmiana bazy monetarnej (która wprawdzie nie wyraża podaży pieniądza, ale jest to niedoskonały i jedyny wskaźnik, z którego mogłem skorzystać i który dobrze oddaje ogólną tendencję do prowadzenia polityki inflacyjnej):

Jeśli te wykresy mogłyby nas czegokolwiek nauczyć, to tego, że zaraz po wojnie inflacja była mniejsza, ekspansja pieniężna mniejsza, podobnie jak ekspansja długu. Zaraz po wojnie Dzień Wolności Podatkowej przypadał wcześniej w roku, żeby w kolejnych latach przesunąć się. Wszystkie te czynniki: wyższe opodatkowanie, wyższa inflacja, większy dług i druk pieniądza niewątpliwie przyczyniły się do wzrostu nierówności. Tylko, że źródłem tego jest owa keynesistowska polityka, a nie odejście od niej. Czy powrócić do tamtych czasów? Niższe podatki, mniejsza inflacja, mniejszy druk pieniądza i przyrostu długu? Czemu nie? Czy jednak o to chodziło Paulowi Krugmanowi? Jak to mawiają, be careful what you wish for. Od dzisiaj jestem umiarkowanym Krugmanistą.

Wpis ukazał się też tutaj.

Tags: , , , , , ,

Joseph Stiglitz o Grecji 9 lutego 2010

Posted by Mateusz Machaj on grudzień 28, 2011
Mateusz Machaj / No Comments

Jedną z najciekawszych obserwacji, na które pozwala współcześnie internet, jest powracanie do diagnoz i ocen z przeszłości. Szczególnie tych w wykonaniu tak wybitnych ekonomistów jak Joseph Stiglitz. W tym wypadku noblista jest bardzo szeroko rozpoznawany, gdyż jest jednym z nielicznych laureatów Nagrody, którego można by uznać za bardzo, bardzo lewicowego. Stąd naturalne jest, że otrzymuje ogromny posłuch, a jego książki sprzedają się w ogromnej liczbie egzemplarzy, nawet jeśli można znaleźć bardziej analityczne i skrupulatne książki o podobnych tematach.
Stiglitz miał swój mały udział w pojawieniu się się bańki na rynku nieruchomości, gdy w 2002 roku został zatrudniony przez Fannie Mae, aby wydać im pozytywną rekomendację i opinię, że nie mogą zbankrutować. Podobnie jak Paul Krugman, który w 2002 roku pisał, że Greenspan musi obniżyć stopy procentowe i zastąpić bańkę Nasdaq na bańkę na rynku nieruchomości.
Tak w istocie się składa, że słynni lewicujący ekonomiści, którzy zdają się kontestować obecny system, mimowolnie sami przyczyniają się do konserwacji jego ułomności. Nie inaczej było w przypadku greckim. Na początku 2010 roku Joseph Stiglitz został zatrudniony jako doradca rządu greckiego. Działało to na podobnej zasadzie jak w przypadku Fannie Mae – wybitna osobowość przekonuje świat o tym, że nie ma żadnych kłopotów:

Podstawowa kwestia brzmi: nie ma żadnego problemu dla Grecji, aby dokonała obsługi zadłużenia. Nawet przy zadłużeniu 130% PKB przy niskich stopach procentowych 1, 2% jest to niewielka wartość ich produktu krajowego brutto.

Na co wtrąca się Hugh Hendry, wybitny spekulant i przedsiębiorczy inwestor na rynkach finansowych, który dobrze zdaje sobie sprawę z sytuacji już na początku 2010 roku. I do profesora Stiglitza: „Halo, czy mogę coś Panu powiedzieć o świecie rzeczywistym?”
Warto zobaczyć ten klip:

 

Stiglitz próbuje odpowiadać, że Grecja „wcale nie jest krajem oszukującym” na swoim deficycie. No cóż… Ta Grecja to nawet bardzo porządna dziewczyna. Trudno, co robić?
Zacytujmy tutaj słowa samego Stiglitza w jego diagnozie kryzysu 2008 roku – „Istnieli ekonomiści, którzy dostarczyli politykom, bankierom i regulatorom wygodnej ideologii: zgodnie z tą ideologią polityka i działania, które podejmowali, miały przynieść korzyści wszystkim.”.
Stiglitz był właśnie takim ekonomistą w 2002, gdy twierdził, że Fannie Mae i Freddy Mac to porządne instytucje i stał się nim ponownie w 2010, gdy twierdził, że Grecja nie ma żadnych budżetowych problemów. Naturalnie błędy zdarzają się każdemu, aczkolwiek w przypadku Stiglitza zaskakujące jest to, że werbalnie kontestuje system, a faktycznie sprzyja jego utrzymaniu.

Wpis ukazał się też tutaj.

Update: Staszek Kwiatkowski rozwija temat.

Tags: , , , ,

Krugman w krainie czarów

Posted by Mateusz Machaj on listopad 03, 2008
Bez kategorii / 8 komentarzy

Tak jak przewidywaliśmy tegoroczny Nobel będzie niestety wynosił na piedestał błędne recepty.
Paul Krugman zaleca, aby Kongres wziął się za politykę fiskalną i zwiększał wydatki budżetowe.
Może niech lepiej Krugman wróci do modelowania i zabaw z geografia ekonomiczną, gdyż jego prymitywny keynesizm stanowi poważne zagrożenie. To już nawet nie rozważny współczesny keynesizm a’la Mankiw, tylko normalny populistyczny śpiew w stylu Johna Maynarda Keynesa. Takowe błędy się rodzą, gdy się postrzega gospodarkę jak równanie z drugiego roku studiów inwestycje+konsumpcja+wydatki rządu = dobrobyt. Maleją inwestycje i konsumpcja, to rząd musi na ślepo wydawać forsę, drenując kieszenie podatnika.
Czasem jednak warto wyjść poza agregatowy model i zastanowić się nad czynnikami mikroekonomicznymi tak jak robił to Hayek. Hayek, którego Krugman przeczytał dość nieuważnie, choć wiele wskazuje na to, że go w ogóle nie czytał. A może Krugman nie zdaje sobie sprawy z tego, że USA już przestają mieć pieniądze na wydawanie bez opamiętania? I to samo dotyczy rządu. A propos pękających baniek, nieruchomości i finansowej, wkrótce nadejdzie kolejne pękniecie, kryzys finansów publicznych.
A wtedy socjaliści będą mogli mówić jak to dziki liberalizm sprawił, że nadęte wydatki budżetowe spowodowały bankructwo państwa welfare-warfare state.

Tak, czy inaczej, wiara w to, że ślepe wydawanie publicznych pieniędzy i budowanie piramid może tu cokolwiek pomóc, to marzenia z krainy czarów.

Ale z drugiej strony czego się spodziewać po kimś, kto uważa, że atak terrorystyczny i drukowanie banknotów mogą być dobre dla gospodarki?

Tags: ,