Fed

Kryzys Blog o euro w bankier.tv

Posted by Mateusz Benedyk on sierpień 15, 2013
Mateusz Benedyk / 4 komentarze

Kilka dni temu głos (a nawet obraz) Kryzys Blogu dotarł do widzów bankier.tv. Piotr Lonczak z bankier.pl przeprowadził ze mną wywiad na tematy związane ze strefą euro. Pojawiły się tam wątki zarówno dotyczące kryzysu i polityki pieniężnej Europejskiego Banku Centralnego, jak i bardziej ogólne rozważania o tym, czy integracja ze strefą euro byłaby korzystna dla polskiej gospodarki.

Wszystkich czytelników Kryzys Blogu chciałbym zaprosić na wspomniane w wywiadzie Letnie Seminarium Ekonomiczne Instytutu Misesa, które odbędzie się 13-15 września w hotelu Ameliówka pod Kielcami. Tym razem seminarium poświęcone będzie właśnie problematyce strefy euro. Wśród prelegentów nie zabraknie byłych i obecnych autorów Kryzys Blogu (Mateusz Machaj, Jan Lewiński, Stanisław Kwiatkowski, Maciej Bitner czy autor tego wpisu).

Tags: , , , , , , , , , , , ,

A kto by się martwił zwykłymi ludźmi?

Posted by Stanisław Kwiatkowski on marzec 30, 2012
Stanisław Kwiatkowski / 8 komentarzy

Zgadnijcie, drodzy Czytelnicy, kto nabył 61% emisji długu USA z roku 2011. Macie jeden strzał.

Odpowiedź, to oczywiście bank centralny USA, czyli Fed.

Na powyższym wykresie widać wzrost zaangażowania Fedu w zakup kolejnych emisji amerykańskich obligacji skarbowych. Świeżo drukowane pieniądze idą prosto do budżetu pobudzając wzrost cen. Inflacja mierzona CPI osiągnęła w zeszłym roku 3.1%, czyli przekroczyła nieformalny cel inflacyjny, który określa się zwykle jako zawierający się pomiędzy 1.7% a 2%.

Dodatkowo, Bernanke na początku roku ogłosił oficjalny cel inflacyjny w wysokości 2%. Bezpiecznie, u góry nieformalnego zakresu.

Warto tu zauważyć, że tak liczona inflacja może być nieco myląca. Wiele razy sami doświadczamy tego, że w gazetach można przeczytać o niskiej inflacji, podczas gdy stan portfela po codziennych zakupach mówi nam co innego. Wynika to z kompozycji koszyka dóbr, których ceny zbiera się do pomiaru CPI. Dlatego American Institute for Economic Research liczy Everyday Price Index, wskaźnik cen codziennych. Wyłącza z koszyka duże wydatki, takie jak zakup domu, samochodu czy elektroniki. Uwzględnia on wydatki na jedzenie, ubrania, środki czystości, paliwo, energię itp. Dlatego jest szczególnie dobrą miarą spadku siły nabywczej pieniędzy posiadanych przez ludzi uboższych, którzy bardzo rzadko dokonują dużych zakupów.

Tak liczony wskaźnik wzrostu cen wyniósł w 2011 roku 7.8%, przeszło 2 razy więcej, niż wskaźnik CPI. Inflacyjny reżim pustego pieniądza, w którym Fed może sobie pozwolić na zakup 61% emisji długu USA netto, ukarał najuboższych przeszło 2 razy bardziej, niż bogatszych, których portfele odczuwają korzyści ze spadku cen nieruchomości czy elektroniki. To kolejny przykład na to, jak pusty pieniądz niesprawiedliwie zwiększa nierówności pomiędzy bogatszymi i biedniejszymi. Jak widać na poniższym wykresie, jeśli spojrzeć na ostatnie 12 lat, biedniejsi muszą za te same dobra zapłacić prawie 60% więcej, podczas gdy bogatsi za swój koszyk dóbr płacą tylko nieco ponad 30% więcej.

Ale chwileczkę – skoro cel inflacyjny został przekroczony, a bezrobocie nadal jest na zbyt wysokim poziomie, to może jednak coś jest nie tak z pomysłem ratowania gospodarki przez dodruk pieniądza? Cóż, Ben Bernanke tak nie uważa. Powiedział niedawno, że chyba, może, prawdopodbnie, raczej, problemem jest zbyt niski popyt zagregowany, a nie czynniki strukturalne (chociaż w gruncie rzeczy nie wiadomo), więc Fed będzie kontynuuował drukowanie, żeby popyt ten wzmocnić. Pomimo, że jak dotąd to nie działało. Ale sytuacja jest skomplikowana.

A co ze zwykłymi ludźmi? Zapytajmy Bena:

Modele mówią, że mamy się nimi chwilowo nie przejmować. Trzeba zacisnąć zęby. W końcu to dla ich dobra.

EDIT: Warto o tym przypominać lewicującym znajomym. Finansowanie państwa dobrobytu wymaga deficytów budżetowych. Deficyty potrzebują taniego finansowania. Tanie finansowanie może zapewnić tylko bank centralny, któremu trzeba pozwolić na emisję papierowego pieniądza. Ta z kolei wywoła inflacje uderzającą najbardziej w ubogich, dla których państwo dobrobytu miało zostać finansowane. Koło się zamyka.

Tags: , , , ,

Bernankego wykłady o bankach centralnych

Posted by Mateusz Machaj on marzec 22, 2012
Mateusz Machaj / 3 komentarze

Jak donoszą źródła, Bernanke właśnie odbywa serię wykładów na temat bankowości centralnej i standardu złota. Pierwszy wykład można sobie zobaczyć tutaj.

Warto zajrzeć do prezentacji z tego wykładu tutaj.

Jako że jestem fanem Bena Bernankego pozwolę sobie zwrócić uwagę na kilka z jego slajdów. Jeden bardzo ciekawy jest o roli banku centralnego jako „pożyczkodawcy ostatniej instancji”. Chodzi o pełnienie takiej funkcji, żeby pomagać bankom, które są solidne, ale mają problemy z bieżącym dostępem do gotówki. Co to znaczy, że są solidne? To znaczy, że długoterminowo ich inwestycje są bezpieczne, ale tylko w kasie chwilowo brakuje forsy. Dlatego potrzebny jest pożyczkodawca ostatniej instancji, który dostarczy potrzebnych środków. Na slajdzie 14 Bernanke przypomina „dictum Bagehota”, które jest „ciągle prawdziwe” o tym, jak powinien proces udzielania pożyczek wyglądać:

– pod zastaw dobrych aktywów
– na wysoką stopę procentową (żeby zniechęcać do nadużyć)

Niestety Bernanke w wykładzie nie wyjaśnił, jakim cudem to „dictum” jest rzekomo nadal aktualne, skoro Fed, podobnie jak EBC i inne banki łamie te dwie podstawowe zasady. Pożycza na coraz niższe stopy procentowe i pod zastaw coraz gorszych aktywów. Trudno doprawdy nie trząść głową w trakcie przemilczenia tego faktu i trudno uwierzyć, że Bernanke jak gdyby nigdy nic o tym mówi. Jakby nie było ostatnich 4 lat polityki pieniężnej.

Ciekawy jest również oczywiście slajd o wadach standardu złota:

Problems with the gold standard
– If not perfectly credible, a gold
standard is subject to speculative
attack and ultimate collapse as
people try to exchange paper
money for gold.

Przetłumaczmy. Problemem standardu złota jest to, że jeśli nie jest standardem złota (tylko częściowym i zmanipulowanym przez rząd) to zostanie poddany spekulacyjnym atakom. Przypomina to trochę twierdzenie, że problemem małego rządu jest to, że jeśli nie będzie mały, to będzie duży i poskutkuje wysoką nieefektywnością.

Możemy żałować, że Bernanke nie powiązał w swoim wykładzie zjawisk całkowitego odejścia od pokrycia w złocie i wzrostu długu publicznego wraz z „finansjalizacją” gospodarki. Każdy, kto protestuje przeciwko długowi publicznemu, długowi prywatnemu i rozrostowi sektora bankowego, trwałej i wysokiej inflacji cenowej i wyparciem prywatnych oszczędności na rzecz kreacji kredytu, powinien się przyjrzeć, kiedy te zjawiska zyskały na sile i kiedy zlikwidowano jakiekolwiek, nawet szczątkowe, pokrycie walut w złocie.
A potem przemyśleć, czy przypadkiem te zjawiska nie mają ze sobą związku. A mają ogromny.

Update: Wpis na temat prawdziwych przyczyn istnienia banku centralnego skomponował George Selgin. Kudos Michał Gamrot.

Tags: , , , ,

Kilka uwag o Amerykańskim Śnie

Posted by Stanisław Kwiatkowski on marzec 22, 2012
Stanisław Kwiatkowski / 4 komentarze

Ostatnio znalazłem tłumaczenie półgodzinnej kreskówki „The American Dream”, która w ramach humorystycznej i pełnej akcji fabuły, przedstawia funkcjonowanie systemu bankowego. Jak można się domyślić, nie jest to film pochwalny.

Filmik polecam, można się nim dzielić ze znajomymi w celach edukacyjnych. Ale żeby nie rozpowszechniać tego, co w nim przekłamane, polecam dzielić się linkiem do tego postu. Tu można obejrzeć filmik i zapoznać się z odrobiną uwag krytycznych.

Dodatkowo, jako uzupełnienie do filmu, polecam tekst Roberta P. Murphy’ego, który zajmował się ideą „pieniądza jako długu” z perspektywy austriackiej.

Ale do rzeczy.

Pierwszy problem, jaki widzę w filmie, to kilkakrotne wzmiankowanie o „prywatnym” banku centralnym USA, Fedzie. Teza o jego prywatności opiera się na istnieniu „udziałowców”. A skoro istnieją udziałowcy, to instytucja musi być prywatna, w końcu nikt nie słyszał o udziałowcach w ministerstwie rybołówstwa, czy w urzędzie gminy. Logiczne? Niestety nie.

Litry atramentu i setki tysięcy bajtów zużyto, aby wyjaśnić dlaczego Fed nie jest bankiem prywatnym.

Przytoczę tu tylko jeden z komentarzy, który umieściłem pod którymś z podlinkowanych tekstów:

Odpowiedź jest jedna: Fed ma dziwaczną strukturę organizacyjną, ale jeżeli tzw. „udziałowcy” nie mogą ani zbyć udziału, ani ustalić jak dużo zysków sobie wypłacają, to ciężko to nazwać własnością prywatną. W rzeczywistości państwo pozwala, w zamian za pewną daninę, włączyć dany bank prywatny w poplątaną strukturę decyzyjną i wypłacać takiemu bankowi określony z góry procent od zysków…

Dodatkowo, cytując stary FAQ rezerwy federalnej:

Akcja Banku Rezerwy Federalnej nie niesie ze sobą władności (control) i korzyści finansowych (financial interest), jakie niesie ze sobą posiadanie zwyczajnych akcji organizacji nastawionych na zysk (for-profit organisations). Jest ona zaledwie zobowiązaniem, w które wchodzi się wraz z członkostwem [w Systemie Rezerwy Federalnej] i nie może być zbywana ani składana pod zastaw długu. Banki członkowskie otrzymuje 6% dywidendy, jak zostało określone w ustawie, i głosują na niektórych z dyrektorów (dyrektorów typu A i typu B)

W nowym FAQu jest to wyłożone jeszcze bardziej bezpośrednio:

System Rezerwy Federalnej nie jest „posiadany” przez kogokolwiek i nie jest instytucją prywatną nastawioną na generowanie zysku [a szkoda, pełna prywatyzacja, likwidacja przywilejów i nastawienie na zysk akurat dobrze by jej zrobiły, przyp. SK]. Stanowi niezależną instytucję działającą przy rządzie, posiadające zarówno publiczne cele i prywatne aspekty. Jako bank centralny, Rezerwa Federalna posiada uprawnienia nadane jej przez Kongres.

Zwolenników teorii spiskowych uprzedzam: tak, wiem, mogą kłamać. Jednak nie w tym leży istota sprawy. Istota leży w tym, że EBC, NBP, BoE, BoJ działają podobnie jak Fed, ale w ich przypadku nie ma wątpliwości, że są instytucjami publicznymi. To powinien być ostateczny dowód, że szkodliwe funkcje Fedu wynikają z komponentu publicznego w jego konstrukcji, nie z prywatnego.

Drugim problemem, jaki widzę w filmie, jest zniekształcenie asymetrii pomiędzy biednymi kredytobiorcami, a złymi bankierami. Film sprawia wrażenie, jakby banki zarabiały na dawaniu złych kredytów. Nie jest to oczywiście prawda. Podstawowym źródłem zarobku banków, są – a raczej powinny być – dobre kredyty. Banki mogą co prawda dawać kredyty osobom bez zdolności kredytowej, by móc następnie przejmować ich aktywa, jednak nie ma to większego sensu. Szczególnie zaś w przypadku, w którym odbiera się dom kupiony za ten właśnie kredyt.

Skąd więc tak wiele przejęć domów? Otóż banki dawały hipoteki, spodziewając się dalszego wzrostu wartości zabezpieczenia – ceny nieruchomości rosły, a gospodarka USA była „niczym rozpędzony pociąg”, jak wspominał bodaj Arthur Laffer. Banki spokojnie dawały kredyt na 130% wartości nieruchomości, gdyż niedługo jej wartość miała urosnąć, pokrywając 100% kredytu, a niewypłacalność kredytobiorcy przestałaby mieć znaczenie. Banki tak samo się pomyliły, dlatego zaczęły ponosić na całej tej zabawie straty.

Oczywiście istnieje asymetria pomiędzy bankami, a konsumentami kredytów. Ale wynika ona z tego, że banki korzystają z niskich stóp procentowych, gdy mogą na tym zarobić, a gdy system powoduje straty, są one ratowane za pieniądze podatnika. Jest to nieco inny problem niż ten sugerowany w filmie.

Po trzecie, film zdaje się sugerować, że Fed wyzyskuje rząd. Nie jest to prawda, a gdyby tak było, rząd mógłby Fed zlikwidować. Fed jest gwarantem taniego finansowania deficytów budżetowych. Co więcej, przekazuje większość swoich zysków do budżetu USA. Nie wygląda mi to na pasożytnictwo.

Pomimo powyższych problemów i tak polecam film. Pięknie pokazuje upadek tradycyjnej bankowości, opinię Ojców Założycieli USA na temat pieniądza i absurd związku pomiędzy rządem, Fedem i bankami komercyjnymi. Wszystko przyprawione jest odwołaniami do klasyki kina i odrobiną patosu, która wystarcza by utrzymać bojowy nastrój w walce z tym szkodliwym systemem.

Polecam, szczególnie z suplementem w postaci powyższego komentarza;).

PS. Nie wypowiadam się tu w kwestii roli Czerwonej Tarczy w tworzeniu banków centralnych na świecie. Nie czuję się kompetentny. Za to jako zabieg filmowy, takie przedstawienie Rothschildów daje świetny efekt dramatyczny.

Tags: , , ,

Europa już walczy z kosmitami

Posted by Jan Lewiński on marzec 02, 2012
Jan Lewiński / 2 komentarze

Kilka dni temu noblista Paul Krugman skrytykował amerykańskie władze monetarne, które jego zdaniem powinny jak najszybciej rozpocząć wielką akcję druku pieniądza. To samo powinna uczynić czym prędzej Europa. Argumenty amerykańskiego profesora ekonomii są znane: impuls stymulacyjny ma na celu „naoliwienie” popsutego mechanizmu gospodarki. Drakońskie cięcia budżetowe i drastyczne pakiety fiskalne duszą w zarodku popyt konsumpcyjny i tym samym uderzają w jakiekolwiek perspektywy wzrostów w gospodarkach strefy euro.

Niestety, pozycja argumentacyjna noblisty jest nie do podważenia, przede wszystkim dlatego, że nie ma żadnej możliwości zestawienia jej z rzeczywistością (po popperowsku powiedzielibyśmy, że nie jest falsyfikowalna). Gdy rządy nie drukują pieniędzy, nic nie stoi na przeszkodzie twierdzić, że powinny drukować więcej. Gdy robią to na potęgę, zawsze mogłyby więcej. Teoretyczna granica możliwości druku pieniądza leży w nieskończoności – z definicji więc zawsze jest jakaś wyższa poprzeczka nadmuchiwania podaży pieniądza, której rządom nie udało się przeskoczyć.

Dlatego Krugman może łatwo skarżyć się na niewystarczające działania drukarskie w Europie, krytykując politykę monetarną USA i jednocześnie w tym samym tekście ją chwaląc. Jednym tchem broni Fed twierdząc, że polityka Rezerwy Federalnej zaowocowała umocnieniem się pozycji amerykańskiej gospodarki (tj. formalnie raportowanym niższym bezrobociem czy zwyżkami na giełdach), a zarazem przyrównuje USA do republiki bananowej, w której rządzą kliki polityczne, zdolne do podjęcia odpowiedniej skali druku pieniądza tylko w przypadku ataku… kosmitów.

Nie atakujmy jednak Krugmana tak nisko – czepiając się tych „kosmitów” – i przejdźmy do konkretów.

Faktem jest, że cięcia w budżetach są zaledwie symboliczne. Cóż z tego, że rodzą się w bólach i politycy drą na sobie szaty w proteście przeciw tym minimalnym ograniczeniom ich rozbuchanych wydatków, skoro i tak o zbilansowanych (o tym relikcie XX wieku, jakim były nadwyżki, zapomnijmy) budżetach nie ma mowy. Ciekawie przedstawił te dylematy polityków pewien internauta:

To mniej więcej tyle w temacie cięć.

Jeśli chodzi o druk pieniądza, to, jak wcześniej wspomniał Mateusz Machaj, EBC już teraz stał się większym lombardem niż Fed – z bilansem ponad 3 biliony euro przy ponad 2 bilionach euro Fedu. Zauważmy, że w ciągu zaledwie dwóch miesięcy EBC pożyczył bankom pod zastaw praktycznie nic nie wartych papierów bilion euro. Nota bene, znaczna część tych środków – w przypadku wartego 500 miliardów drugiego LTRO jest to ok. 310 miliardów – wróciła wnet do EBC (na depozyt, który dzięki temu wzrósł do rekordowego poziomu 777 miliardów euro). „Brakujące” środki są niemal równe kosztom zrolowania poprzednich pożyczek od EBC. Rzecz jasna technicznie rzecz biorąc to nie jest druk pieniądza. Ot, po prostu EBC wyczarowuje pieniądze tylko na te trzy lata. Problem leży w tym, że w ciągu tych trzech lat potrzeby pożyczkowe banków nie znikną, a ich ekspozycja na kłopotliwe zadłużenie zapewne znacząco wzrośnie, bo trudno uwierzyć w zapewnienia polityków o rychłym „odwrocie” kryzysu – dlatego też ceteris paribus, tj. o ile Niemcy nie zbuntują się ostatecznie przeciw niekończącemu się finansowaniu niewydolnego europejskiego systemu finansowego, potrzebne będą coraz to kolejne programy podpierające go w podróży z jednej tymczasowości w drugą.

Co więcej, zapewne za pomocą kolejnych swapów trzeba będzie zamieniać kolejne obligacje na ich gorsze odpowiedniki, żeby przynajmniej w części socjalizować straty wynikające z ich ewentualnego niewypłacenia wskutek zaistnienia zdarzenia kredytowego (interesującą dyskusję na ten temat można znaleźć na FT/Alphaville – tutaj link do pierwszej części).

To wszystko to tylko drobny odprysk większej, systemowej zagwozdki – bo przecież Krugman zbywa milczeniem pytanie o dalsze konsekwencje swojego „rozwiązania problemu”. Gdyby wcielić je w życie w skali satysfakcjonującej noblistę, to wszak długi nie zostałyby tak po prostu spłacone i zapomniane. Socjalizacja kosztów spłaty zobowiązań instytucji finansowych (bo nie tylko państw) oznaczałaby obietnicę takiego samego zachowania w przyszłości. To spowodowałoby powstanie pokusy nadużycia – skoro instytucje te, na czele z bankami, zostałyby sowicie opłacone (jako pierwsi beneficjenci nowych pieniędzy dysponowałyby stosunkowo największą siłą nabywczą) – to co miałoby je powstrzymać przed podejmowaniem ryzyka w przyszłości? Z pewnością nie perspektywa strat. Co więcej, druk zwiększa możliwości kreacji kredytu, nakręcając akcję kredytową i przyczyniając się do powstania większych baniek spekulacyjnych w przyszłości. Druk zaburza też relacje cenowe pomiędzy etapami procesu inwestycyjnego, doprowadzając do powstawania masowych błędów inwestycyjnych. Te i inne zaburzenia rynku, powstające wskutek rządowej „stymulacji”, mogą przedłużać recesję w nieskończoność – jak w Japonii.

Nie dziwi, że pozytywne doniesienia z amerykańskiego rynku, które przywołuje Krugman, również można podawać w wątpliwość. Na przykład w ostatnim raporcie Goldman Sachs przeczytać możemy (za ZeroHedge), że przyczyną względnego zachowania koniunktury jest ciepła zima. Raport GS stwierdza, że jeśli pozytywna dla biznesu pogoda się zmieni, to będzie poważną przeszkodą dla aktywności gospodarczej przedsiębiorców. Odwrót od recesji podważa też Lakshman Achuthan z ECRI, podkreślający raczej negatywne trendy w PKB, indywidualnych dochodach i danych dotyczących sprzedaży (w ujęciu rok do roku) i Charles Hugh Smith z oftwominds.com.

Dane o rosnących dochodach podważa też Mike Shedlock z Sitka Pacific Capital Management (w innym miejscu krytykuje też dane o wzrostach PKB), co zresztą dobrze obrazuje wykres ujmujący realne dochody per capita w ciągu ostatnich kilku lat:

Zostawmy jednak dane z USA. Europa też wzięła się ostro za wzmacnianie gospodarki.

Na przykład Hiszpania oszczędza na potęgę. Premier Mariano Rajoy ogłosił niedawno, że jego kraj „rozminie się” z planowanym deficytem – zamiast 4,4% PKB będzie 5,8%, ale, zgodnie z jego zapewnieniami, to nadal „istotne oszczędności”. Rzeczywiście, oszczędności ujemne są najpoważniejsze. Jaki skutek odnosi tak oszczędna polityka? Przewidywane na 2012 rok bezrobocie na poziomie 24,3% (gdy w ostatnim kwartale 2011 roku skoczyło z 21,5% do 23,3%), a gospodarka ma się skurczyć o 1,7% PKB. Całe szczęście, że Hiszpania dostała tanie pieniądze z pożyczek od EBC. (Paul Krugman powinien się cieszyć.) A przed Hiszpanią (razem z Włochami) w ciągu ledwie czterech lat spłata biliona euro zobowiązań wynikających z wcześniejszych emisji obligacji (za MMNews.de):

Rozdźwięk między rzeczywistością a nawoływaniem prof. Paula Krugmana do druku pieniądza i zaprzestania cięć powinien być oczywisty. Europa już drukuje pieniądze i nie wdraża programów oszczędnościowych. Pakiety fiskalne i austerity measures to jedynie mgliste zapowiedzi, w najbardziej konkretnej formie sprowadzające się do werbalnych apeli o dyscyplinę budżetową. Tymczasem druk pieniądza w strefie euro jest jak najbardziej rzeczywisty – to właśnie odpowiednikiem druku (gdy banki dostają pieniądze pod zastaw śmieciowych aktywów, bądź rehipotekowanych zobowiązań) są pożyczki w ramach LTRO, dla których jedynym ograniczeniem jest trzyletni okres wymagalności. Już wkrótce przekonamy się, jakie terminy wymagalności będą miały kolejne programy, których zadaniem będzie m.in. zrolowanie wcześniejszych pożyczek.

Tags: , , , , , , , , , ,