W dwóch poprzednich wpisach, tutaj i tutaj, zastanawialiśmy się co to za dziwota dzieją się na rynku obligacji amerykańskich, że rosną zwroty na obligacje indeksowane inflacją i są wyższe niż na normalne obligacje, nieindeksowane. Co zdawałoby się sugerować, że przedsiębiorcy mają oczekiwania deflacyjne (gdyż oficjalna deflacja cenowa pomniejszy zwroty na te obligacje). Jedno z rozwiązań podsunął w komentarzach Szymon Chrupczalski. Ponieważ jest ciężko przedsiębiorcy, oczekują prawie zerowego zwrotu realnego. Do tego oczekują oficjalnej inflacji minus pół procenta (sztucznie obniżonej przez rząd aż do deflacji), a rzeczywistej inflacji 2%. Dlatego stopa zwrotu nominalna na obligacje amerykańskie wyniosłaby około 2,5%, a na indeksowane 3%. Scenariusz dość sensowny, chociaż jedna rzecz w nim nie gra. Skoro oczekiwana jest inflacja 2%, to obligacje nie powinny być najbezpieczniejszym aktywem, lecz w grę powinny wchodzić także aktywa twarde, to znaczy zwroty na zwykłe obligacje nieindeksowane również powinny wzrosnąć, a inwestorzy nie powinni oczekiwać realnego zwrotu bliskiego 0%.
Ale dobrze mieć pod ręką Juliusza Jabłeckiego, który z kolei podsunął mi, że TIPS (czyli obligacje indeksowane) nie są tak płynne jak standardowe obligacje amerykańskie, których jest dużo więcej i które stanowią dużo większą część rynku. I właśnie ta płynność może wpływać na ich cenę. O tym traktuje niniejszy tekst (pdf).
A zatem jeśli rośnie żądanie wyższego zwrotu na obligacje indeksowane, to nie musi to mieć nic wspólnego z oczekiwaniami deflacyjnymi/inflacyjnymi. Zresztą zdaje się to także potwierdzać fatalną zgodność z rzeczywistością – tak liczone oczekiwania inflacyjne okazują się być zupełnie nietrafione i mają się nijak do rzeczywistej cenowej inflacji.
Stąd przyjmijmy scenariusz płynnościowy. Załóżmy, że inwestorzy zaczynają żądać wyższych zwrotów na obligacje indeksowane. Skoro żądają wyższych zwrotów, to oznacza, iż obawiają się, że mogą mieć kłopoty z ich upłynnieniem. Dokąd to nas prowadzi? Znowu do scenariusza default, czyli częściowego zrezygnowania amerykańskiego rządu ze spłaty obligacji. Jeśli taka obawa się pojawia, to najpierw dotyka aktywów mniej płynnych, czyli TIPS. W tej koncepcji wkrótce ta obawa powinna się przenieść na rynek standardowych obligacji amerykańskich i powinniśmy obserwować zwiększenie zwrotów na nie.
Wkrótce się przekonamy. Przedmiotem dyskusji nie jest bowiem kwestia, czy Stany Zjednoczone spłacą swój dług. Przy tym systemie to pytanie nie ma nawet sensu – Stany nie spłacą swojego długu, ponieważ najzwyczajniej świecie nie są w stanie, a do tego dług ten rośnie w coraz większym tempie. Kwestią sporną pozostaje, kiedy niewypłacalność stanie się faktem (możną ją zastąpić hiperinflacją jak w scenariuszu Weimar), co zniszczy rynek amerykańskich obligacji i amerykańskiej waluty (na rzecz kruszcu zapewne). Także pytanie nie brzmi „czy?” tylko „kiedy?”.
Może za trzy lata, może później. Ja w każdym razie nie byłbym na tyle odważny, by temu systemowi dać więcej niż 30 lat.