hiperinflacja

Wspaniałe LTRO, a inflacja nawet lepsza

Posted by Jan Lewiński on marzec 15, 2012
Jan Lewiński / 3 komentarze

Co jakiś czas pojawiają się na rynku pomysłów walki z kryzysem idee nawet nie powalające prostotą, co wręcz nią mordujące (a potem ćwiartujące nasze zwłoki i wrzucające je do najbliższej rzeki). Jest wśród nich i koncepcja, aby przestać wreszcie przejmować się tymi głupimi długami i je po prostu spłacić korzystając z prasy drukarskiej.

Ostatnio wpadł na nią – być może nabijając sobie niezłego guza – prezes Narodowego Banku Polskiego, Marek Belka (cytat za rp.pl):

– Najprostszym rozwiązaniem byłoby wejście EBC na rynek niczym Fed, Bank of England, Bank of Japan i wykupienie długów krajów nadmiernie zadłużonych. Kryzys zmienia swój charakter i nie jest już kryzysem zadłużeniowym, ale co najwyżej może przekształcić się, za jakiś czas w kryzys inflacji – stwierdził Belka.

Na wstępie przyznam, że podobne propozycje padały także w prywatnych rozmowach z moimi  bliższymi mainstreamu kolegami ekonomistami. Funkcjonujący w obrębie głównonurtowego paradygmatu musi przecież w końcu zapytać, po co nam te wszystkie LTRO, te programy „na chwilę” poprawiające płynność, zamiast uczynić tak na stałe. Choć ekonomiści ci niby dobrze wiedzą, że świat jest, jak wskazywał we wcześniejszej notce Mateusz Machaj, zupełnie odmiennym mechanizmem (i bardziej skomplikowanym) niż zwykły mechanizm silnika, w którym dochodzi jedynie do przelewania płynów i ich nagłych wybuchowych dekompresji napędzających tłoki, to jednak w ich mentalność wdrukowane są znane i uznane zależności przyczynowo-skutkowe pomiędzy agregatami wielkości gospodarczych. Relacje w gospodarce traktują ilościowo, nie widząc ich struktury, lecz same wielkości mierzalne i częstokroć implicite uznając je wręcz za topologicznie ciągłe.

Dlaczego miałby więc dziwić pomysł, aby wszystkie długi państw spłacić i zapomnieć o kryzysie w strefie euro? Wszak wszystkie płatności zostałyby uregulowane, niepewne papiery dłużne po prostu zniknęłyby z rynku, a z credit crunchem moglibyśmy się pożegnać. Chciałem tu przed chwilą zaoponować, mówiąc, że diabeł tkwi w szczegółach. Po chwili zastanowienia doszedłem jednak do wniosku, że współczesny system finansowy nie jest byle szczegółem.

Przede wszystkim EBC obowiązują pewne ramy prawne, uniemożliwiające bezpośrednie dotowanie komercyjnych instytucji na rynku (są też regulatorzy przekonani o szkodliwości tej ścieżki). Nie bez przyczyny. Poza ładnie się przelewającymi i bilansującymi na papierze wartościami, mamy jeszcze bodźce ekonomiczne, które niechybnie doprowadziłyby po takiej operacji nagłej spłaty zobowiązań do katastroficznego rozrostu pokusy nadużycia. Cały system finansowy odtąd wiedziałby, że może sobie pozwolić dosłownie na wszystko, na czele z dotowaniem kompletnie nonsensownych ekonomicznie przedsięwzięć, byleby tylko wytworzyć jakieś derywatywy, z nich utworzyć kolejne derywatywy i na ich podstawie zrobić derywatywy, by w końcu wrzucić je do obrotu. Nie ma co łudzić się, że regulatorzy byliby w stanie skontrować te działania np. poprzez zaostrzenie regulacji, podwyższenie wymogów ostrożnościowych itp. Praktycznie jest to niewykonalne, skoro częścią systemu finansowego jest mechanizm finansowania wydatków budżetowych państw – mechanizm silnie spolitycyzowany i wywierający na niezależne banki centralne nieredukowalne do zera naciski. Tym razem rynek derywatyw nie przekroczyłby więc może ledwie kilkunastokrotności światowego PKB. Może nawet byłby i kilkadziesiąt razy większy (a w nieodległej perspektywie kto wie, może i kilkaset). A dictum „après nous, le déluge” stałoby się obowiązującym stanem umysłu.

Poza kwestią ram prawnych, jest właśnie kłopot z wielkością długu. Bo zadłużenie państw to tylko drobiazg, drobny przejaw większej zagwozdki. To przecież nie sovereign debt jest przyczyną zastoju gospodarczego w Europie, lecz (pomijając interwencjonizm, idiotyczne przeszkadzajki prawne i faktyczne zniesienie praw własności prywatnej w czystej postaci) niemożność uregulowania zobowiązań które stoją za derywatami, za którymi stoją jeszcze inne zobowiązania.

I tu pojawia się kolejna kwestia. Rozwiązanie najłatwiejsze, czyli spłacenie zobowiązań (pomijając fakt, że technicznie trudne, to jeszcze kompletnie arbitralne co do wyboru zakresu objęcia papierów takim programem), oznaczałoby pojawienie się na rynku olbrzymich ilości rezerw. Gdyby spłacić długi (już nie tylko zadłużenie państw, ale wszystkie blokujące system międzybankowy zobowiązania o różnych terminach zapadalności za jednym razem) gotówką, możliwości kreacji kredytu przekroczyłyby granice szaleństwa, destabilizując całą gospodarkę. Mechanizm kreacji kredytu co do swej istoty jest przecież mechanizmem sprzężenia zwrotnego: rezerwy pozwalają na kreację kredytu, który po wpłaceniu do systemu bankowego pozwala na dalsze rozkręcanie akcji kredytowej i tak do granic wyznaczonych przez mnożnik kreacji kredytu. W takich mechanizmach reakcje na drobne zmiany w wielkościach są zwielokratniane (i często przechodzą w zmiany jakościowe), prowadząc do konsekwencji nieprzewidywalnych (nomen omen matematycznym opisem tych zjawisk zajmuje się teoria katastrof).  A przecież centralni bankierzy nie chcą rynku nieokiełznanego – przeciwnie, ich celem jest kontrola.

Właśnie dlatego LTRO i inne programy pomocowe to tylko rolowanie długu, odsuwające spłaty zobowiązań ad Kalendas Graecas. Pomoc dla systemu finansowego nie zostanie w żadnej przewidywalnej przyszłości oparta na bezpośredniej inflacji podaży pieniądza na wielką skalę.

Musimy zatem na słowa prezesa polskiego banku centralnego spojrzeć jako na propozycję pragmatyczną, której celem nie jest choćby i krótkowzroczne rozwiązanie problemu kryzysu na czas życia jętki jednodniówki, tylko zwyczajowe lokalne – proszę mi wybaczyć to określenie – chodzenie po prośbie w intencji kilku kluczowych banków (z perspektywy prezesa NBP to wszak szczytny cel: „wzmocnienie” polskiego systemu bankowego), które ewentualnie mogłyby otrzymać w małej kontrolowanej skali wsparcie elektronicznie drukowaną gotówką made by EBC.

Tags: , , , , , ,

Czy złoto podwoi swoją cenę w grudniu?

Posted by Mateusz Machaj on listopad 13, 2008
Bez kategorii / 17 komentarzy

Napięcie między gold bugami rośnie. Z jednej strony mamy standardowych deflacjonistów, którzy twierdzą, że nadchodzący krach kredytu będzie ciągnął ze sobą także złoto i nie należy sie spodziewać specjalnych wzrostów, a może raczej spadki. Z drugiej strony mamy hiperinflacjonistów, a także zwolenników teorii o tym, że rynek COMEX jest rynkiem manipulowanym przez wielkich graczy, którzy „szortują” złoto, jakiego nie posiadają. Muszę przyznać, że osobiście raczej przychylam się do tezy tych pierwszych, nawet jeśli moja dusza kibicuje tym drugim. W każdym bądź razie teza o manipulacji rynkiem złota niedługo będzie mogła zostać zweryfikowana, ponieważ na papierowe kontrakty zaczną się pojawiać naciski na fizyczne dostarczanie złota. A tego ponoć brakuje (zwolennikiem tej tezy zdaje się być Cynik z bloga dwagrosze, aczkolwiek w przeciwieństwie do innych goldbugów nie daje konkretnych czasowych predykcji dla wzrostu cen; przy okazji tym, którzy nie znają, gorąco polecam, świetny blog; a jak już polecam, to polecę też z drugiej strony świetny blog deflacjonisty panika2008).
Zawalenie się papierowego rynku złota miałoby nastąpić w grudniu, gdy zamykają się roczne kontrakty. Tezę taką lansuje na przykład jeden iście wariacki hiperinflacjonista Max Keiser:

Do tego, jeśli chodzi o poważniejszą analizę, dosyć rzeczowe argumenty przedstawia Jim Willie. Tekst inspirujący.

Nie jest tak, że sami spiskowcy i nawiedzeni o tym mówią. Jurg Kiener mówi jak najbardziej poważnie o tym, że wkrótce pojawią się naciski na dostarczanie złota po tych cenach, a wtedy okaże się, że złota nie ma i zdrożeje wyraźnie w ciągu kilku dni (tak jak ropa spadła):

Zacieram ręce i z chęcią zobaczę wreszcie rozwiązanie tego sporu, czy faktycznie manipulacja występuje, czy nie. Sam głosu nie zabieram.

Choć na ostudzenie nastrojów spiskowców polecam tę stronkę. Jak widać są dealerzy, którzy dostarczają fizyczne złoto w oparciu o ceny spot z rynku papierowego. A do Brukseli nie tak daleko. Także nawet jeśli manipulacja występuje, to jest niezły dealer, który na tej manipulacji potrafi skorzystać i dostawać fizyczne złoto w takiej zmanipulowanej cenie.

Tags: , , , , ,

Hiperinflacja czy „deflacja”

Posted by Mateusz Machaj on październik 21, 2008
Bez kategorii / 1 Comment

Jesteśmy w dość dynamicznym momencie. Doświadczamy krachu kredytowego, co wywołuje swoistą presję deflacyjną na rynku aktywów (choć nie dóbr konsumenckich). Banki centralne wciskają pełno płynności w sektor bankowy w nadziei, że banki komercyjne będą kontynuować politykę pożyczania pieniędzy. Nie robią tego i zamiast tego chowają pieniądze po rezerwach i bezpiecznych obligacjach. Więc władza dalej probuje pieniądze wtłaczać, a i tak dalej jest presja na deflację kredytu. Pytanie, gdzie jest breaking point? Kiedy uporczywe wtłaczanie płynności w końcu sprawi, że pieniądze jednak trafią na rynek? Pytanie jest zasadne, bowiem oznacza radykalnie inne podejście do portfela, który jako drobni inwestorzy możemy (jeszcze) posiadać. Jeśli będzie dalej deflacja kredytowa, lepiej na przykład nie posiadać nieruchomości. Jeśli natomiast dojdzie do przełamania, wtedy nieruchomości będą dobrym zabezpieczeniem przed wysoką kilkudziesięcioprocentową inflacją (złoto wydaje się być bezpieczną przystanią na obydwa scenariusze – przynajmniej relatywnie bardziej bezpieczną w trakcie deflacji kredytowej niż inne „dobra realne”). Przynajmniej ciężko mi sobie wyobrazić hiperinflację ze spadającymi nieruchomościami.
Między ekonomistami spod znaku „Dr. Doom” odbywa się debata, czy dojdzie do wysokiej inflacji w Stanach, czy będziemy pełzać w deflacji kredytowej jak Japonia. Sam nie zabieram stanowiska, a obserwuję bacznie sytuację. Na poziomie ogólnym skłaniam się ku wysokiej inflacji, choć na poziomie konkretnym, obserwując aktualne warunki instytucjonalne, skłaniam się jednak ku deflacji kredytowej. Tak czy siak, a propos wczorajszego newsa o tym, że Bernanke zachęca do kolejnego planu, oto i cytat:

Jeśli Kongres będzie realizował politykę fiskalną, powinien rozważyć zastosowanie środków, które zwiększą dostęp kredytu dla konsumentów, kupujących domy, biznesów i innych pożyczkobiorców

Ciekawe… czyżby Bernanke sugerował dla Kongresu i Treasury otwarcie osobnego kanału pieniężnego poza Systemem Rezerwy Federalnej? Jeśli do czegoś takiego by doszło, to może czas zacząć przypomnieć sobie akcent niemiecki? W-E-I-M-A-R.
Nie żebyśmy twierdzili, że konsumenci nie będą mieli co robić z tymi pieniędzmi. Wartość marginalna pieniądza chyba nigdy nie spadnie do zera, a konsumenci zawsze znajdą dla niego jakiś użytek:

Tags: , , ,