rząd

Kilka uwag o Amerykańskim Śnie

Posted by Stanisław Kwiatkowski on marzec 22, 2012
Stanisław Kwiatkowski / 4 komentarze

Ostatnio znalazłem tłumaczenie półgodzinnej kreskówki „The American Dream”, która w ramach humorystycznej i pełnej akcji fabuły, przedstawia funkcjonowanie systemu bankowego. Jak można się domyślić, nie jest to film pochwalny.

Filmik polecam, można się nim dzielić ze znajomymi w celach edukacyjnych. Ale żeby nie rozpowszechniać tego, co w nim przekłamane, polecam dzielić się linkiem do tego postu. Tu można obejrzeć filmik i zapoznać się z odrobiną uwag krytycznych.

Dodatkowo, jako uzupełnienie do filmu, polecam tekst Roberta P. Murphy’ego, który zajmował się ideą „pieniądza jako długu” z perspektywy austriackiej.

Ale do rzeczy.

Pierwszy problem, jaki widzę w filmie, to kilkakrotne wzmiankowanie o „prywatnym” banku centralnym USA, Fedzie. Teza o jego prywatności opiera się na istnieniu „udziałowców”. A skoro istnieją udziałowcy, to instytucja musi być prywatna, w końcu nikt nie słyszał o udziałowcach w ministerstwie rybołówstwa, czy w urzędzie gminy. Logiczne? Niestety nie.

Litry atramentu i setki tysięcy bajtów zużyto, aby wyjaśnić dlaczego Fed nie jest bankiem prywatnym.

Przytoczę tu tylko jeden z komentarzy, który umieściłem pod którymś z podlinkowanych tekstów:

Odpowiedź jest jedna: Fed ma dziwaczną strukturę organizacyjną, ale jeżeli tzw. „udziałowcy” nie mogą ani zbyć udziału, ani ustalić jak dużo zysków sobie wypłacają, to ciężko to nazwać własnością prywatną. W rzeczywistości państwo pozwala, w zamian za pewną daninę, włączyć dany bank prywatny w poplątaną strukturę decyzyjną i wypłacać takiemu bankowi określony z góry procent od zysków…

Dodatkowo, cytując stary FAQ rezerwy federalnej:

Akcja Banku Rezerwy Federalnej nie niesie ze sobą władności (control) i korzyści finansowych (financial interest), jakie niesie ze sobą posiadanie zwyczajnych akcji organizacji nastawionych na zysk (for-profit organisations). Jest ona zaledwie zobowiązaniem, w które wchodzi się wraz z członkostwem [w Systemie Rezerwy Federalnej] i nie może być zbywana ani składana pod zastaw długu. Banki członkowskie otrzymuje 6% dywidendy, jak zostało określone w ustawie, i głosują na niektórych z dyrektorów (dyrektorów typu A i typu B)

W nowym FAQu jest to wyłożone jeszcze bardziej bezpośrednio:

System Rezerwy Federalnej nie jest „posiadany” przez kogokolwiek i nie jest instytucją prywatną nastawioną na generowanie zysku [a szkoda, pełna prywatyzacja, likwidacja przywilejów i nastawienie na zysk akurat dobrze by jej zrobiły, przyp. SK]. Stanowi niezależną instytucję działającą przy rządzie, posiadające zarówno publiczne cele i prywatne aspekty. Jako bank centralny, Rezerwa Federalna posiada uprawnienia nadane jej przez Kongres.

Zwolenników teorii spiskowych uprzedzam: tak, wiem, mogą kłamać. Jednak nie w tym leży istota sprawy. Istota leży w tym, że EBC, NBP, BoE, BoJ działają podobnie jak Fed, ale w ich przypadku nie ma wątpliwości, że są instytucjami publicznymi. To powinien być ostateczny dowód, że szkodliwe funkcje Fedu wynikają z komponentu publicznego w jego konstrukcji, nie z prywatnego.

Drugim problemem, jaki widzę w filmie, jest zniekształcenie asymetrii pomiędzy biednymi kredytobiorcami, a złymi bankierami. Film sprawia wrażenie, jakby banki zarabiały na dawaniu złych kredytów. Nie jest to oczywiście prawda. Podstawowym źródłem zarobku banków, są – a raczej powinny być – dobre kredyty. Banki mogą co prawda dawać kredyty osobom bez zdolności kredytowej, by móc następnie przejmować ich aktywa, jednak nie ma to większego sensu. Szczególnie zaś w przypadku, w którym odbiera się dom kupiony za ten właśnie kredyt.

Skąd więc tak wiele przejęć domów? Otóż banki dawały hipoteki, spodziewając się dalszego wzrostu wartości zabezpieczenia – ceny nieruchomości rosły, a gospodarka USA była „niczym rozpędzony pociąg”, jak wspominał bodaj Arthur Laffer. Banki spokojnie dawały kredyt na 130% wartości nieruchomości, gdyż niedługo jej wartość miała urosnąć, pokrywając 100% kredytu, a niewypłacalność kredytobiorcy przestałaby mieć znaczenie. Banki tak samo się pomyliły, dlatego zaczęły ponosić na całej tej zabawie straty.

Oczywiście istnieje asymetria pomiędzy bankami, a konsumentami kredytów. Ale wynika ona z tego, że banki korzystają z niskich stóp procentowych, gdy mogą na tym zarobić, a gdy system powoduje straty, są one ratowane za pieniądze podatnika. Jest to nieco inny problem niż ten sugerowany w filmie.

Po trzecie, film zdaje się sugerować, że Fed wyzyskuje rząd. Nie jest to prawda, a gdyby tak było, rząd mógłby Fed zlikwidować. Fed jest gwarantem taniego finansowania deficytów budżetowych. Co więcej, przekazuje większość swoich zysków do budżetu USA. Nie wygląda mi to na pasożytnictwo.

Pomimo powyższych problemów i tak polecam film. Pięknie pokazuje upadek tradycyjnej bankowości, opinię Ojców Założycieli USA na temat pieniądza i absurd związku pomiędzy rządem, Fedem i bankami komercyjnymi. Wszystko przyprawione jest odwołaniami do klasyki kina i odrobiną patosu, która wystarcza by utrzymać bojowy nastrój w walce z tym szkodliwym systemem.

Polecam, szczególnie z suplementem w postaci powyższego komentarza;).

PS. Nie wypowiadam się tu w kwestii roli Czerwonej Tarczy w tworzeniu banków centralnych na świecie. Nie czuję się kompetentny. Za to jako zabieg filmowy, takie przedstawienie Rothschildów daje świetny efekt dramatyczny.

Tags: , , ,

Nierówności Krugmana i złote lata powojenne

Posted by Mateusz Machaj on styczeń 18, 2012
Mateusz Machaj / 6 komentarzy

W swoim niedawnym wpisie Paul Krugman przywołał interesujący wykres, określany „krzywą Gatsby’ego”. Krzywa interesująca, ponieważ obrazuje korelację między nierównościami dochodowymi a społeczną mobilnością. Na osi X przedstawiony jest współczynnik Gini, czyli nierówności dochodowych w społeczeństwie (im większy, tym większe nierówności). Na osi Y mobilność dochodowa międzypokoleniowa (jak bardzo wzrost o jeden procent dochodu rodzica wpływa na dochód dziecka, im większy tym wpływ większy). Wniosek jest taki, że im większe nierówności, tym mniejsza mobilność. Krótko mówiąc, społeczeństwo z bardziej nierównym podziałem dochodu wykazuje tendencję do tego, że dochód rodzica bardziej wpływa na dochód dziecka:

Krugman wydaje się zakłopotany faktem, że w USA dochodzi do tak poważnych dysproporcji. Ludzie są coraz bogatsi, a społeczna mobilność mniejsza. Zwróćmy jednak uwagę na kilka rzeczy:
Po pierwsze, sama elastyczność zarobków nie musi być wbrew pozorom ważna. Wyobraźmy sobie chociażby to, że w Korei Północnej dyktator zadecydowałby, że co tydzień dochodzi do loterii, która całkowicie zmienia zarobki i ustala je w pełni losowo. Niewątpliwie elastyczność byłaby „idealna” i najlepsza z możliwych. A jednak byłoby to czyste szaleństwo. Dlaczego? Ponieważ sama elastyczność zarobków nie jest ważna. Ważniejszy jest potencjał rozwojowy gospodarki. W którym społeczeństwie wolałbyś żyć? W Korei Północnej, gdzie jest idealna mobilność, czy w USA, gdzie Buffett może sporo pomóc swoim wnukom w edukacji?
Po drugie, to że zarobiony przez rodzica dochód wpływa na dochód dziecka nie jest anomalią, a raczej normalną konsekwencją porządku opartego na własności. Dla osób wchodzących na rynek raczej ważniejsze jest to, czy są w stanie dokonać skoku w zarobkach i z sukcesem wejść na rynek przy braku przeszkód ze strony systemu prawnego.
Po trzecie, podoba mi się na wykresie korelacja w krajach skandynawskich, która jest dokładnie odwrotna (taką małą krzywą opadającą można by narysować) – im większa nierówność, tym mniejszy wpływ dochodu rodzica na dochód dziecka. Zawsze wiedziałem, że w tej Skandynawii wychodzi wszystko na odwrót.
A teraz już trochę konkretniej. Debatowanie o równościach, nierównościach, elastycznościach i nieelastycznościach bywa śliskim tematem z wielu względów. Przede wszystkim, że mówimy o rzeczach, które nie są celami samymi w sobie, które mierzy się zupełnie inaczej na przestrzeni lat i które dotyczą zupełnie innych ludzi. Przypomina to trochę debatowanie na temat „czy niskie ceny są dobre, czy złe?”. Oczywiście odpowiedź brzmi „to zależy”. Podobnie z nierównościami – niektóre nierówności są gospodarczo korzystne, inne zabójcze.
Nie ma sensu debatować o nierównościach dochodowych bez dyskusji, skąd one pochodzą. Na przykład nierówności dochodowe w USA są rezultatem działania wielu sił. A wyraźny wzrost tych nierówności w ostatnich dziesięcioleciach to rezultat odejścia od standardu złota i stworzenia w pełni papierowego pieniądza. W wyniku tego gwałtowanie rozrósł się sektor finansowy, podobnie jak zarobki w nim. Zaczął działać arbitraż drukarski, a więc walka na rynku o to, kto pozyska najwięcej z maszyn (komputerów) drukujących pieniądze.
Dlatego zawsze z chęcią słucham Paula Krugmana, chcącego powrócić do wcześniejszych lat i który twierdzi, że lata po drugiej wojnie światowej to lata prawdziwie keynesistowskiej polityki, podczas gdy lata siedemdziesiąte przyniosły rewolucję „monetarystyczną”, czy też „nowoklasyczną” i sprawiły, że tradycyjny keynesizm został wyparty.
Tymczasem to właśnie lata powojenne były mniej keynesistowskie. Bardzo chętnie powrócilibyśmy do czasów standardu złota, stałych kursów, niskiej inflacji, małej ekspansji pieniężnej i małego długu publicznego. A oto i kilka wykresów obrazujących te lata. Inflacja wyraźnie niższa zaraz po wojnie niż po 1971:

Procentowa zmiana długu publicznego, który po wojnie zaczął radykalnie spadać, aby rosnąć po odejściu od częściowego pokrycia w złocie (uwaga ten wskaźnik długu publicznego nie jest do końca dobry, ale oddaje ogólną tendencję):

Procentowa zmiana bazy monetarnej (która wprawdzie nie wyraża podaży pieniądza, ale jest to niedoskonały i jedyny wskaźnik, z którego mogłem skorzystać i który dobrze oddaje ogólną tendencję do prowadzenia polityki inflacyjnej):

Jeśli te wykresy mogłyby nas czegokolwiek nauczyć, to tego, że zaraz po wojnie inflacja była mniejsza, ekspansja pieniężna mniejsza, podobnie jak ekspansja długu. Zaraz po wojnie Dzień Wolności Podatkowej przypadał wcześniej w roku, żeby w kolejnych latach przesunąć się. Wszystkie te czynniki: wyższe opodatkowanie, wyższa inflacja, większy dług i druk pieniądza niewątpliwie przyczyniły się do wzrostu nierówności. Tylko, że źródłem tego jest owa keynesistowska polityka, a nie odejście od niej. Czy powrócić do tamtych czasów? Niższe podatki, mniejsza inflacja, mniejszy druk pieniądza i przyrostu długu? Czemu nie? Czy jednak o to chodziło Paulowi Krugmanowi? Jak to mawiają, be careful what you wish for. Od dzisiaj jestem umiarkowanym Krugmanistą.

Wpis ukazał się też tutaj.

Tags: , , , , , ,