nierówności

Pieniądz, nierówności i produktywność

Posted by Mateusz Machaj on maj 10, 2012
Mateusz Machaj / 5 komentarzy

Właśnie znalazłem ciekawy film, tłumaczący na czym polega system fiat money. Gorąco polecam:

Film pokazuje świetnie jak wygląda dzisiaj dystrybucja nowej siły nabywczej, tworzonej w systemie fiat money przez banki. Dobrze tłumaczy „efekty Cantillona”, czyli redystrybucje biorącą się z tworzenia nowego pieniądza „z niczego”. Widzimy również czołowych beneficjentów, czyli rządy i emitentów pieniędzy. A także sponsorów, czyli posiadaczy kapitału i ludzi o sztywnych dochodach, niepowiązanych z rynkiem finansowym. Owoc odejścia od jakiegokolwiek pokrycia pieniądza kruszcem.

W jednym ze swoich tekstów Oliver Blanchard stwierdził: „Kwestia, dlaczego średnie tempo przyrostu ogólnego czynnika wzrostu [TFP] wydaje się być mniejsze o 1% w USA od 1973, jest ciągle zagadką”. Chodzi o ten wykres (ze strony Davida Beckwortha):

A oto i zagadka: dlaczego produktywność gospodarki USA (rozumiana jako „ogólny czynnik wzrostu”) spadła od lat 70? Cięcia budżetowe? Nie za bardzo, skoro wydatki ciągle rosły. Tak zwana finansowa „deregulacja”? Nie za bardzo skoro przyszła 10 lat później. Nawet na Reagana nie za bardzo jest jak zrzucić. Co się takiego przełomowego mogło wydarzyć na początku lat 70?

Tags: , , , , ,

A kto by się martwił zwykłymi ludźmi?

Posted by Stanisław Kwiatkowski on marzec 30, 2012
Stanisław Kwiatkowski / 8 komentarzy

Zgadnijcie, drodzy Czytelnicy, kto nabył 61% emisji długu USA z roku 2011. Macie jeden strzał.

Odpowiedź, to oczywiście bank centralny USA, czyli Fed.

Na powyższym wykresie widać wzrost zaangażowania Fedu w zakup kolejnych emisji amerykańskich obligacji skarbowych. Świeżo drukowane pieniądze idą prosto do budżetu pobudzając wzrost cen. Inflacja mierzona CPI osiągnęła w zeszłym roku 3.1%, czyli przekroczyła nieformalny cel inflacyjny, który określa się zwykle jako zawierający się pomiędzy 1.7% a 2%.

Dodatkowo, Bernanke na początku roku ogłosił oficjalny cel inflacyjny w wysokości 2%. Bezpiecznie, u góry nieformalnego zakresu.

Warto tu zauważyć, że tak liczona inflacja może być nieco myląca. Wiele razy sami doświadczamy tego, że w gazetach można przeczytać o niskiej inflacji, podczas gdy stan portfela po codziennych zakupach mówi nam co innego. Wynika to z kompozycji koszyka dóbr, których ceny zbiera się do pomiaru CPI. Dlatego American Institute for Economic Research liczy Everyday Price Index, wskaźnik cen codziennych. Wyłącza z koszyka duże wydatki, takie jak zakup domu, samochodu czy elektroniki. Uwzględnia on wydatki na jedzenie, ubrania, środki czystości, paliwo, energię itp. Dlatego jest szczególnie dobrą miarą spadku siły nabywczej pieniędzy posiadanych przez ludzi uboższych, którzy bardzo rzadko dokonują dużych zakupów.

Tak liczony wskaźnik wzrostu cen wyniósł w 2011 roku 7.8%, przeszło 2 razy więcej, niż wskaźnik CPI. Inflacyjny reżim pustego pieniądza, w którym Fed może sobie pozwolić na zakup 61% emisji długu USA netto, ukarał najuboższych przeszło 2 razy bardziej, niż bogatszych, których portfele odczuwają korzyści ze spadku cen nieruchomości czy elektroniki. To kolejny przykład na to, jak pusty pieniądz niesprawiedliwie zwiększa nierówności pomiędzy bogatszymi i biedniejszymi. Jak widać na poniższym wykresie, jeśli spojrzeć na ostatnie 12 lat, biedniejsi muszą za te same dobra zapłacić prawie 60% więcej, podczas gdy bogatsi za swój koszyk dóbr płacą tylko nieco ponad 30% więcej.

Ale chwileczkę – skoro cel inflacyjny został przekroczony, a bezrobocie nadal jest na zbyt wysokim poziomie, to może jednak coś jest nie tak z pomysłem ratowania gospodarki przez dodruk pieniądza? Cóż, Ben Bernanke tak nie uważa. Powiedział niedawno, że chyba, może, prawdopodbnie, raczej, problemem jest zbyt niski popyt zagregowany, a nie czynniki strukturalne (chociaż w gruncie rzeczy nie wiadomo), więc Fed będzie kontynuuował drukowanie, żeby popyt ten wzmocnić. Pomimo, że jak dotąd to nie działało. Ale sytuacja jest skomplikowana.

A co ze zwykłymi ludźmi? Zapytajmy Bena:

Modele mówią, że mamy się nimi chwilowo nie przejmować. Trzeba zacisnąć zęby. W końcu to dla ich dobra.

EDIT: Warto o tym przypominać lewicującym znajomym. Finansowanie państwa dobrobytu wymaga deficytów budżetowych. Deficyty potrzebują taniego finansowania. Tanie finansowanie może zapewnić tylko bank centralny, któremu trzeba pozwolić na emisję papierowego pieniądza. Ta z kolei wywoła inflacje uderzającą najbardziej w ubogich, dla których państwo dobrobytu miało zostać finansowane. Koło się zamyka.

Tags: , , , ,

Nierówności Krugmana i złote lata powojenne

Posted by Mateusz Machaj on styczeń 18, 2012
Mateusz Machaj / 6 komentarzy

W swoim niedawnym wpisie Paul Krugman przywołał interesujący wykres, określany „krzywą Gatsby’ego”. Krzywa interesująca, ponieważ obrazuje korelację między nierównościami dochodowymi a społeczną mobilnością. Na osi X przedstawiony jest współczynnik Gini, czyli nierówności dochodowych w społeczeństwie (im większy, tym większe nierówności). Na osi Y mobilność dochodowa międzypokoleniowa (jak bardzo wzrost o jeden procent dochodu rodzica wpływa na dochód dziecka, im większy tym wpływ większy). Wniosek jest taki, że im większe nierówności, tym mniejsza mobilność. Krótko mówiąc, społeczeństwo z bardziej nierównym podziałem dochodu wykazuje tendencję do tego, że dochód rodzica bardziej wpływa na dochód dziecka:

Krugman wydaje się zakłopotany faktem, że w USA dochodzi do tak poważnych dysproporcji. Ludzie są coraz bogatsi, a społeczna mobilność mniejsza. Zwróćmy jednak uwagę na kilka rzeczy:
Po pierwsze, sama elastyczność zarobków nie musi być wbrew pozorom ważna. Wyobraźmy sobie chociażby to, że w Korei Północnej dyktator zadecydowałby, że co tydzień dochodzi do loterii, która całkowicie zmienia zarobki i ustala je w pełni losowo. Niewątpliwie elastyczność byłaby „idealna” i najlepsza z możliwych. A jednak byłoby to czyste szaleństwo. Dlaczego? Ponieważ sama elastyczność zarobków nie jest ważna. Ważniejszy jest potencjał rozwojowy gospodarki. W którym społeczeństwie wolałbyś żyć? W Korei Północnej, gdzie jest idealna mobilność, czy w USA, gdzie Buffett może sporo pomóc swoim wnukom w edukacji?
Po drugie, to że zarobiony przez rodzica dochód wpływa na dochód dziecka nie jest anomalią, a raczej normalną konsekwencją porządku opartego na własności. Dla osób wchodzących na rynek raczej ważniejsze jest to, czy są w stanie dokonać skoku w zarobkach i z sukcesem wejść na rynek przy braku przeszkód ze strony systemu prawnego.
Po trzecie, podoba mi się na wykresie korelacja w krajach skandynawskich, która jest dokładnie odwrotna (taką małą krzywą opadającą można by narysować) – im większa nierówność, tym mniejszy wpływ dochodu rodzica na dochód dziecka. Zawsze wiedziałem, że w tej Skandynawii wychodzi wszystko na odwrót.
A teraz już trochę konkretniej. Debatowanie o równościach, nierównościach, elastycznościach i nieelastycznościach bywa śliskim tematem z wielu względów. Przede wszystkim, że mówimy o rzeczach, które nie są celami samymi w sobie, które mierzy się zupełnie inaczej na przestrzeni lat i które dotyczą zupełnie innych ludzi. Przypomina to trochę debatowanie na temat „czy niskie ceny są dobre, czy złe?”. Oczywiście odpowiedź brzmi „to zależy”. Podobnie z nierównościami – niektóre nierówności są gospodarczo korzystne, inne zabójcze.
Nie ma sensu debatować o nierównościach dochodowych bez dyskusji, skąd one pochodzą. Na przykład nierówności dochodowe w USA są rezultatem działania wielu sił. A wyraźny wzrost tych nierówności w ostatnich dziesięcioleciach to rezultat odejścia od standardu złota i stworzenia w pełni papierowego pieniądza. W wyniku tego gwałtowanie rozrósł się sektor finansowy, podobnie jak zarobki w nim. Zaczął działać arbitraż drukarski, a więc walka na rynku o to, kto pozyska najwięcej z maszyn (komputerów) drukujących pieniądze.
Dlatego zawsze z chęcią słucham Paula Krugmana, chcącego powrócić do wcześniejszych lat i który twierdzi, że lata po drugiej wojnie światowej to lata prawdziwie keynesistowskiej polityki, podczas gdy lata siedemdziesiąte przyniosły rewolucję „monetarystyczną”, czy też „nowoklasyczną” i sprawiły, że tradycyjny keynesizm został wyparty.
Tymczasem to właśnie lata powojenne były mniej keynesistowskie. Bardzo chętnie powrócilibyśmy do czasów standardu złota, stałych kursów, niskiej inflacji, małej ekspansji pieniężnej i małego długu publicznego. A oto i kilka wykresów obrazujących te lata. Inflacja wyraźnie niższa zaraz po wojnie niż po 1971:

Procentowa zmiana długu publicznego, który po wojnie zaczął radykalnie spadać, aby rosnąć po odejściu od częściowego pokrycia w złocie (uwaga ten wskaźnik długu publicznego nie jest do końca dobry, ale oddaje ogólną tendencję):

Procentowa zmiana bazy monetarnej (która wprawdzie nie wyraża podaży pieniądza, ale jest to niedoskonały i jedyny wskaźnik, z którego mogłem skorzystać i który dobrze oddaje ogólną tendencję do prowadzenia polityki inflacyjnej):

Jeśli te wykresy mogłyby nas czegokolwiek nauczyć, to tego, że zaraz po wojnie inflacja była mniejsza, ekspansja pieniężna mniejsza, podobnie jak ekspansja długu. Zaraz po wojnie Dzień Wolności Podatkowej przypadał wcześniej w roku, żeby w kolejnych latach przesunąć się. Wszystkie te czynniki: wyższe opodatkowanie, wyższa inflacja, większy dług i druk pieniądza niewątpliwie przyczyniły się do wzrostu nierówności. Tylko, że źródłem tego jest owa keynesistowska polityka, a nie odejście od niej. Czy powrócić do tamtych czasów? Niższe podatki, mniejsza inflacja, mniejszy druk pieniądza i przyrostu długu? Czemu nie? Czy jednak o to chodziło Paulowi Krugmanowi? Jak to mawiają, be careful what you wish for. Od dzisiaj jestem umiarkowanym Krugmanistą.

Wpis ukazał się też tutaj.

Tags: , , , , , ,