Na pierwszej stronie MarketWatch zawitał cudny obrazek:
Oto mamy rocznicę Dow Jonesa, gdy po raz ostatni był przy 14 tysiącach punktów. Dzisiaj jest już blisko 9 tysięcy. Kilka lat temu ukazywały się poważne książki o tytułach, które dzisiaj brzmią jak ponury żart, typu „Dow 36 tysięcy”. Dzisiaj ich autorzy zapewne musieli zlicytować swoje koszule.
Trochę z naszego podwórka – WIG20 miał wartość 3700, wczoraj spadł poniżej 2100. Pod koniec stycznia osiągnął 3000. Niektórzy przestrzegali, że to nie koniec spadków i czekają nas gorsze czasy. Kto pamięta reakcje szefa giełdy Ludwika Sobolewskiego, który odgrażał się na takich analityków i wręcz sugerował, że są dyletantami?
Skoro już jesteśmy przy upadkach, to równie ciekawy jest wykres Nikkei, który został skorygowany po latach sztucznie nakręcanego przez państwo boomu:
Osiągnął w pewnym momencie prawie 40 tysięcy, by potem eksponencjalnie spadać do dziesięciu tysięcy (podobnie wyglądał upadek NASDAQ).
Ale do Japonii warto wracać, ponieważ Japonia po latach boomu przeprowadzała dokładnie takie same desperackie interwencje jak obecnie duet Bernanke-Paulson. Ze skutkiem wiadomym. Zaraz – chyba nawet mniej desperackie. Pytanie, czy nasze dynamic duo naprawdę chce zamienić USA na długie lata w Japonię z pełzającą kilkunastoletnią recesją?